Ostatni tydzień nie przysłużył się ani książce, ani drutom.
W ogóle się nie przysłużył nawet mojej aktywności w sieci i sama nie wiem dlaczego.

Ale dziś środa, więc czas podsumować


Sweterek dorobił się paru pasków na rękawie, w sumie brakuje mi już tylko paska brzegowego i zabieram się za drugi rękaw ^v^
Wężomag poczołgał się do jakiejś 1/3 książki i i mam nadzieję że jednak nieco przyśpieszy
Także u mnie dziś nudą wieje w drutach


Planuję się sprężyć z tymi rękawami, bo w końcu jesień pokazała swoje chłodniejsze obliczę, a ja jak zwykle nie dysponują żadną czapką, poza wielką, czerwoną, puchatą uszatką ;)
W niedzielę wybraliśmy się grupką na Targi Poświęcone Rolnictru i Żywieniu do ST. Gallen.
To znaczy my sie wybraliśmy na Wyścigi Świń na tych targach, ale że czasu mieliśmy dużo to w sumie obeszliśmy wszystko co tam było do obejścia :)


Podstawowa przekąska : kiełbasa z bułką, ale nie taką zmiętoloną kajzerką, tylko fajną chrupiącą bułką :)
 praski do owoców :)

 krówki mięsne :)


rzut z górzy na dwa odpoczywające Angusy (stek~~)








dla chętnych spacer aleją krowich zadów v_v


Reklama głównej atrakcji ^v^






 Czempionki relaksujące się przed wyścigiem


 hala z serami wędlinami i czekoladą :3


Stoisko Appla, ci potrafią się wepchnąć nawet na imprezę rolniczą XD


No i nasza docelowa atrakcja , wyścig świń :D







Wyścigi były krótkie ale dość zabawne, świniaki miały za zadanie dobiec do koryta w jak najkrótszym czasie, oczywiście wyniki można było obstawiać :)

Do terenu targów przytulone było też typowe wesołe miasteczko z toną straganów, gdzie można było kupić praktycznie wszystko co jest ci zbędne w domu ;)


Dałam się przy okazji namówić na Swiss Tower, które wywozi ludzi na wysokość 80m a potem funduje im swobodny spadek ;)
Przynajmniej nasza płeć piękna pokazała, że jesteśmy odważniejsze, bo żaden z panów się nie zdecydował ;) Tak jakoś wymijająco patrzyli na boki






 Jeszcze parę zdjęć z St. Gallen










Wiem, że
powinno być w środy, ale ja jak zwykle się nie wyrobiłam...

Dopieszczałam swoje bycie panią domu i wyruszyłam na poszukiwanie żelazka.
Zawsze myślałam że kupowanie ubrań jest problematyczne, myliłam się.
Kupno zasłonki jest równie wkurzające, a kupno żelazka wczoraj mnie prawie pokonało.

Po dłuższym przyglądaniu się żelazkom zawęziłam dylemat do Philipsa z jakąś magiczną autoregulacją, lub lepszego modelu Tefala.
Philipsa po tygodniu przemyśleń wycięłam bo: moje poprzednie żelazko Philipsa mimo sporadycznego używania wygląda jakbym nim kamienie szorowała, nie doprasowuje ubrań, i wysysa kamień z wody nawet takiej w której już go praktycznie nie ma, a do tego pluje nim po ubraniach ... do mojej decyzji dołożył się jeszcze czajnik tejże firmy, który po ponad roku nagle przestał mi gotować wodę, tylko ubździł sobie że 90 stopni jest fajniejsze.
Padło więc na Tefala, jakoś mam do niego większe zaufanie. Super, tylko czemu w sklepach były tylko te gorsze modele, a jak było coś lepszego to jedna wystawowa sztuka...?
Ostatecznie mam swoje nowe żelazko ( zupełnym przypadkiem), nawet lepsze niż chciałam, wydaje z siebie mruczące odgłosy podczas użytkowania i zdecydowanie radzi sobie lepiej i szybciej z tym co powinno, czyli prasowaniem :3

Na szczęście nowy czajnik mamy już upatrzony, nie będzie dylematu i krążenia po sklepach, czekamy tylko aż nasz wspaniały Philips stwierdzi, że ma już dość 90 stopni i zejdzie niżej. Taka niema umowa między nami :)

A teraz wracam do głównego tematu ^v^


Udało mi się zacząć rękaw :) szło mi dość opornie, bo druga połowa drugiego sezonu Under the Dome zrobiła się jakaś taka bardziej wartka, ale walczę :) Swoją drogą skończył mi się ten serial i szukam obecnie czegoś niezbyt przykuwającego oko, a dającego się jednak oglądać.

Książkowo przeniosłam się natomiast do Wężomaga. Jest to druga część przygód Michaela Perrinaz Koncertu Nieskończoności, niestety podczas gdy  pierwszą czytałam jeszcze jako mroczna licealistka zakochana w fantasy, to tą książkę trafiłam przypadkiem dużo później na super tanich szmiro-książkach nad morzem. Szmirą książki tej nazwać nie można, ale dziełem też nie jest. Nie ma też już tej magii wytworzonej umysłem nastolatki, ale czytać się ją spokojnie da . Jest gorsza od części pierwszej, ale ja jakoś tak lubię niektóre rzeczy domęczyć do końca, tak dla zasady :)


Czyli

u Maknety

Przyznam się bez bicia, że nie znałam tego bloga, naprowadziła mnie na niego Brahdelt, za co jestem jej wdzięczna :)

Zarówno drutowo jak i książkowo miałam ostatnimi czasy przerwę, ale powróciłam i im dłużej tkwię w tym, tym mi z tym lepiej ^v^


Stan na dzień wczorajszy, bo to są środy  czytelniczo-dziergane :)
Kończę właśnie dół sweterka i liczę na to, że przed końcem weekendu dobiję do rękawa.
Gdybym nie siedziała z tym swetrem przed telewizorem, zapewne byłby już dawno skończony, no ale~~ ale nadrabiam przy okazji serial Under the Dome, Sama nie wiem co o nim myśleć, poza tym że jest dobry do dziergania. Natomiast pewnego wieczoru ręce mi oklapły przy fimie Ghost Rider2. Matkoż boskoż, co za szmira, no dawno takiego gniota nie widziałam(do tej pory dziwię się że nie poszłam spać, tylko tak przed nim leżałam). Mikołaj Klatka wyglądał jak zaniedbany wsiór odziany w skóry, jego płonąca wersja zachowywała się jakby miała umysł napalonego szczeniaka (psa w sensie), który nie bardzo kuma o co chodzi, ale rzuca się na wszelki wypadek na wszystko. A do tego wszystkiego kamerzysta, który miał jakieś wizje i robił tak niesamowite najazdy kamerą, że też bym chciała wiedzieć co on bierze ;)

No ale, wracając do tematu, mam sobie w domu taką książkę "Koncert Nieskończoności" Grega Bear'a i czytam ją tak mniej więcej raz na 6-7 lat. Pierwszy raz trafiłam na nią w bibliotece jak byłam gdzieś chyba w liceum, potem okazało się, że mąż ma ją w swojej biblioteczce, Więc mam ją swoją własną i na kiedy tylko chcę. Książka ta nie jest jakimś ambitnym cudem, choć bardzo dobrze się ją czyta, Jest historią chłopca który przeszedł do innego wymiaru pchnięty ciekawością i tego jak uczył się tam przetrwać by wydostać się z powrotem na Ziemię. Typowe fantasy, ale mam z nim tak dobre wspomnienia, że lubię je czasami odświeżać :)


Żebym nie zapomniała, upiekłam w końcu bułki z ziemniakiem, wyszły super, są chrupiące z wierzchu i puchate w środku, i rozmiar mają też idealny, takie nie za wielkie, idealne na śniadanie :)



 wróciłam też do malowania lalek, które niestety zabierają mi trochę czasu, a mogłabym go kurcze wykorzystać na druty ^v^'


Drażni mnie od paru dni smuga na oknie, więc chyba nawiążę romans z płynem do szyb i jakąś ścierką i sprawdzę czy lubię myć okna :)

PS. zdjęcia z wycieczki mnie przerosły, ale obiecuję że w końcu się z nimi uporam :)

Brahdelt wywołała mnie dziś do zabawy dla Kur Domowych Napiszę tak, bo Perfekcyjna Pani Domu, od czasu polskiej edycji z panią Rozenek szorującą szczotką do zębów wszystkie małe elementy mieszkania, jakoś budzi u mnie niesmak. 
A tak swoją drogą niech rękę podniesie ten kto ma zapas zużytych, odłożonych szczoteczek do zębów?

Od około dwóch miesięcy, bo pierwszego miesiąc w Zurychu nie liczę, przeszłam na Domową Stronę Mocy i przyłączyłam się do Kur Domowych.
Muszę przyznać, że to dość wciągające zajęcie i w końcu mam na nie czas :3

Z góry uprzedzam że mam jeszcze mało praktyki, więc może za rok wrócę do tych pytań jeszcze raz? tak w ramach refleksji.

Pytania:

Dwa obowiązki domowe, które lubisz robić w domu.


Uwielbiam gotować, potrafię spędzić dwie godziny wałkując zapas makaronu, albo placki na gyozy.
Trochę praca męża odebrała mi przyjemność gotowania dla dwojga, bo zapewnia mu pełne wyżywienie, ale z drugiej strony, mogę sobie teraz na sobie poeksperymentować, bez obaw że komuś, poza mną, nie będzie smakowało ^v^

A drugą rzeczą jaką ostatnio lubię, to chodzenie na zakupy jedzeniowe. Cały czas intrygują mnie różnice między zaopatrzeniem sklepów polskich a szwajcarskich. Znalazłam sporo różnic zarówno na plus jak i minus. A poza tym mieszkam wybitnie pod górkę w stosunku do sklepów wszelakich, więc dodatkowo mam satysfakcję że mi się kondycja znacząco, od wtachiwania tych zakupów pod górkę, poprawiła :)

Dwa obowiązki domowe, których nie lubisz robić w domu.

Hmm, kiedyś potwornie nie lubiłam myć podłóg i trochę mniej odkurzać. Ale odkąd kupiłam sobie odkurzacz bezprzewodowy i mopa którego nie muszę w niczym wyżymać i szamotać się z wiadrem z wodą, te czynności zaczęły mi się podobać.
Natomiast przestałam lubić ścierać kurze z mebli, wkurzają mnie wszelakie drobiazgi stojące mi na drodze. Do tego nie mogę tu znaleźć żadnego Pronto (w sumie słabo szukam), które dawało mi jakieś tam poczucie że niby ten kurz mniej osiada na meblach, co w praktyce było jedną wielką ściemą, ale dawało to poczucie~~

Czego nie jeszcze nie lubię? Myć przyschniętych garów. Patelni ceramicznych i garnków żeliwnych jakoś nie mam odwagi dać zmywarce na pożarcie, a niestety odmaczanie (ukochana czynność mojego męża) nie zawsze działa na coś przywartego. A niestety jakoś nie umiem wbić sobie mycia garów zaraz po nałożeniu posiłku, głód zawsze zwycięża v_v'


Czy lubisz gotować? Jeśli tak to jaka jest Twoja popisowa potrawa?

No ba czy lubię, kocham. Ale czy mam popisową potrawę? hmm. Chyba lasagne bolognese i katsudon. Choć ja zawsze mam i tak takie wewnętrzne coś "Czy na pewno będzie innym smakowało?". Ja często gotuję coś nowego, nie mam utartych potraw. Nie chcę popaść w monotonię 5 dań na krzyż.


Podziel się dwoma trikami a'la Perfekcyjna Pani Domu

Trik 1. dla posiadaczy zmywarek. do prania dorzucam gąbkę do mycia naczyń, w końcu zmywarka myje te naczynia w około 60 stopniach z użyciem detergentu, więc dobrze odkaża mi i gąbkę co wydłuża jej żywotność . Minus - nie odwirowuje jej , więc po zakończonym zmywaniu trzeba ją sobie wyjąć i wyżąć.

Trik 2. wszystkie pozostałe białka mrożę. Mam dzięki temu zapas na bezy, jakby mnie naszło :) trzeba tylko pamiętać żeby nie przetrzymywać tych białek po wieki, bo bezy będą miały posmak zamrażarki, co nie jest pożądane.


Wymień dwóch ulubieńców pani domu

Mop Vileda ze spryskiwaczem. Kupiłam go przypadkiem, bo w sklepie była akurat promocja na mopy, a on tak ładnie na mnie patrzył i miał płyn gratis :) I w końcu zmieniło się moje negatywne podejście do mycia podłóg :3

Drugi ulubieniec jest stricte kulinarny i cały czas i niezmiennie jest nim Kitchen Aid wraz z przystawkami. Z tym sprzętem jest trochę jak z internetem, póki nie masz go w domu to ci nie brakuje, a potem to już nie jesteś pewien jak w ogóle bez tego mogłeś tyle lat żyć :)
Takiego bardziej ogólno mieszkaniowego ulubieńca jeszcze nie mam, jeszcze jest na to stanowczo za wcześnie.


Mieszkanie czy dom?

Mieszkanie, ale koniecznie z balkonem, choć nie pogardziłabym tarasem na dachu. Ilekroć myślę o domu i o utrzymaniu jego otoczenia, o tym co się może popsuć, to stanowczo wolę mieszkanie. Ja mam problem z zaaranżowaniem salonu, a co dopiero z architekturą zieleni.

Kto prowadzi budżet domowy?

Razem z mężem. Od zawsze pilnowaliśmy konkretnych kawałków opłat i dalej tak to ciągniemy, choć na wszelki wypadek zrobiliśmy rozpiskę, co się płaci samo i w jaki sposób, a co trzeba zapłacić z palca.

Pedantka czy bałaganiarz?

Coś pośredniego, drażni mnie bałagan w kuchni, ale w reszcie mieszkania już tylko umiarkowanie.Więc kuchnie mam ogarniętą na bieżąco, a reszty pilnuję żeby z czasem wszystko wracało na swoje miejsce. 


Jak wyglądałby Twój wymarzony dom?

Marzy mi się coś przytulnego i dobrze oświetlonego promieniami słońca, wśród drzew,z dużym tarasem. Drewniane podłogi, ale nie parkiet, tylko deski. Mógłby mieć piętro. Taki angielski podział z sypialniami na górze i salonem, jadalnią i kuchnią na dole.
Lub cokolwiek w Tokio. No dobrze, minimum dwu pokojowe cokolwiek ale na odpowiednim standardzie, i wtedy mogłabym pójść w minimalizm.
W Szwajcarii wolałabym coś przytulnego, powoli nad tym pracuję :)


Tradycja wyniesiona z domu, którą praktykujesz do dziś?

Raz na jakiś czas robię blok czekoladowy, może nie jest to tradycja, ale pielęgnowanie wspomnienia z dzieciństwa.
(muszę poszukać tu mleka w proszku, bo to że to jest kraj w którym powstała odżywka dla niemowląt to wiem).

Ale tak po prawdzie to chyba nie podtrzymuję żadnej domowej tradycji,

Może zbiorę się do kupy i zrobię trochę pyzów z mięsem, bo to mama zawsze robi na jesieni, choć nie planuję podtrzymywać tu tej tradycyjnej części hurtowniczej ;) choć pamiętam jak cała rodzina została zaganiana do skrobania wora ziemniaków, a później się to robiło i robiło~~ nie paręnaście sztuk to jednak maximum.

 
W sumie nie mam pomysłu kogo by tu wyznaczyć na dalsze rozwijanie refleksji, choć może mam?
Chętnie bym chciała poznać kuro-domowe doświadczenia mojej cioci Ani, autorki bloga Świętokrzyskie Włóczęgi.
Wiem że to nie będzie zbytnio związane tematyką bloga, ale może się skusi i jakoś tam wpasuje?

O, i jak moja mama by miała ochotę to może wypączkować tą zabawę na Fejsika?