Szalik chwilowo rozrasta się z prędkością ślimaka idącego po lodzie pod bardzo stromą górę...

Co za czasy, żeby szalik był mi wyzwaniem...
Ale tym razem jak się już go podjęłam, to nie odpuszczę.


W ogóle jestem zdjęciowo załamana, bo rano wstaję i jest ciemno, wracam do domu i też już normalnie zdjęcia nie jestem w stanie zrobić, bo szarówka już mi światło skutecznie ogranicza....

Z kilku dobrych dla siebie rzeczy:
W końcu postanowiłam ogarnąć zdjęcia gromadzące się na dysku i uporządkować je w jednym miejscu.
Przy okazji uzupełniam bloga sąsiedniego ( http://ferretsnook.blogspot.com/ ) w lalkowe zdjęcia wszelakie.

Jeśli sprzątając znajdę przypadkiem jakąś perełkę zdjęciową, oczywiście się nią podzielę ;)

To wracam do przeczesywania zdjęć nieogarniętych~~

Miłego wieczoru wszystkim :*
Ostatni tydzień pokazał mi, że ja to sobie mogę planować co chcę, a on i tak zrobi mnie w jajo...

W tym tygodniu będzie inaczej. Mam nadzieję...

Mimo wielu przeciwności szalik zacząć mi się udało :)
Zaczynałam go 3 razy, bo ciągle nie mogłam dogadać się z elastycznością pierwszego rzędu...

Problem początku szalika już rozwiązałam, a ponieważ sam szalik idzie mi teraz jak krew z nosa, głównie z braku czasu, to będę robiła mu cotygodniowe zdjęcie postępowe, tak dla własnej motywacji ^ v ^


Następna w kolejce będzie ciepła czapka na zimę, a potem albo wezmę się za jakiś nowy sweterek, albo zacznę dokańczać stertkę rzeczy zaczętych, które całkiem sprawnie zalegają mi w robutkowym schowku.
W każdym bądź razie wzięłam druty w garść i mam nadzieję ich już tak łatwo nie puszczę :)


W końcu dorosłam do tego żeby wrócić do dopieszczania siebie i swoich hobby :)
Mam jakieś masochistyczne podświadome zdolności do robienia czegoś dla innych (chałturki chałturki...) a zaniedbywaniu swoich prywatnych potrzeb...
I tak:
hobby1 - lalki - może nie leżą i nie kwiczą, ale stoją i błagają o porządne włosy i ubrania.... nawet zdjęć już im przez to nie robię, bo mam do siebie pretensje, że tak zaniedbałam te moje żywice...

hobby2 - robótkowanie - to już w ogóle u mnie zmarło, przyłapałam się jakiś czas temu, że kupuję włóczki a potem nic z nich nie robię. żenada (z mojej strony)


Więc czas wrzucić na ruszt śniadanko i wziąć się za siebie ^^


Jakiś tydzień temu zakwitł mi szczwany plan drutowej reaktywacji i przy okazji zrobienia mężowi szalika.
Początkowo miał być czerwony. Raczej wiśniowy (pod wykończenia w płaszczu). Kupiłam więc Dorpsową Alpakę.
Potem doszła chęć posiadania czarnych pasków. Dokupiłam więc Czarnego Dropsa Alpakę..
I jak to już wszystko do domu przyszło i miałam się brać do roboty...
    - Wzór ostatecznie miał być inspirowany na efekcie dopplera (strój Szeldona z The Big Bang Theory). -
To właśnie wtedy popełniłam błąd.... WielBłąd...

Pokazałam mężowi TO!! chciałam pokazać tylko wzór, ale ten szalik jest po prostu za ładny... No i zaczęło się szukanie tych Noro ze wzoru.... Okazało się że tylko kolorów już nie ma... no to inne, ale Noro....
A potem oświeciłam męża że wszystko fajnie, ale na ten szalik to trzeba 4 motków nie dwóch i cena z 80zł skoczyła do 160...
I jak to się skończyło? Mąż kupił sobie w końcu dwa szaliki w sklepie, a ja zostałam z 6 motkami Drops Alpaki ;(
No i tak to zmarło moje pierwsze podejście do reaktywacji hobby drutowego...

Od dziś planuję zrobić szczwane podejście do tych motków po raz drugi i tym razem rzucam się na szalik. Ale dla siebie :3
W końcu od czegoś trzeba zacząć .

Także trzymajcie kciuki za moją reaktywację, bo zamierzam tym razem nie dać ciała ani z drutami ani z kolejnym wegetacyjnym okresem bloga.
Carefour sklep(najbliższy hipermarket) , który ostatnimi czasy budzi we mnie więcej zniesmaczenia niż zachęty do kupowania w nim...

Mąż szukał dziś mydła, zwykłego mydła w kostce, do rąk i nie koniecznie z rozbrykanym kopytnym w logo.
Znalazł je.
I tu nastąpiło moje westchnienie.... mehhhh~~
Kerfur uważa, że mydło to rzecz stricte żeńska, więc można je kupić tylko w "strefie kobiet" ichniego stoiska kosmetycznego... "Strefa mężczyzn" to dezodoranty i pianki do golenia...

Teraz już wiem czemu połowa studentów nauk ścisłych wali tygodniowym potem, ale jest ogolona. Po prostu są za bardzo męscy żeby udać się do "strefy kobiet".... takie to prozaiczne, a ja tyle lat się zastanawiałam czemu niektórzy faceci się nie myją.
 ;)


PS. Dobre wino w niedzielę strasznie zniechęca mnie do pójścia w poniedziałek do pracy... już wiem czemu mój listonosz dociera z pocztą dopiero we wtorki ;D

Może nie jestem aż taką fanką Hello Kitty żeby posiadać wszystko co się na rynku polskim z nią pojawia, ale....
ale czasami trzeba mieć jakieś odstępstwa od norm dorosłości, więc my jednogłośnie wpuściliśmy Hello Kitty do domu. Nie jako ponton, piłkę, maskotkę, telefon ze znanej sieci komórkowej, ale...
ale jako papier toaletowy ;D
mamy jeszcze ręczniki papierowe i chusteczki higieniczne, a wszystko to na licencji Sanrio :3
Wracając do fetyszy i Hello Kitty (w sumie bardzo dobrej jakości papier)
Pojawiła się ostatnio limitowana edycja tegoż papieru
KISS Hello Kitty :D
No nie mogliśmy sobie odmówić, w końcu jak często KISS promuje się za pośrednictwem kota i to na papierze toaletowym?


Podczas przeczesywania gratów kumulowanych u rodziców wygrzebałam puzzle :3
No więc nie mogłam sobie odmówić ich ułożenia. W wolnych chwilach łamałam sobie nad nimi kręgosłup, ale je w końcu zmęczyłam.
Wrzucam tu zdjęcie pamiątkowe, bo postanowiłam uskutecznić pewną metodę na niezaleganie zbędnych rzeczy w domu. Postanowiłam, że to będą puzzle przechodnie. Już mam nawet na nie chętną :3



Dziś będzie totalnie nie robótkowo aż do samego końca, ale za to będzie Havoc :)
Który jak zwykle jest pierwszy do pomocy przy kwiatkach....

Fretka w przedbiegach. Grzeje silniki przed otwarciem drzwi balkonowych~~

I pierwszy postój. Havoc namiętnie narkotyzujący się resztkami rukoli o_O
Nie jada jej, tylko wpycha się w nią i wącha, wącha, wącha i wącha. Czyżby taka kocimiętka dla fretki??
Hmmm

No ale nie samą rukolą fretka żyje, więc następny przystanek to szczypiorek.... czosnkowy....


Potem była znowu rukola, winobluszcz, szczypiorek, ziemia, doniczki, butelka po wodzie, konewka....
A potem freta przypliło i  poleciał do domu na sikundę ;)

A tu już bezfretkowe zdjęcia moich dzielnych roślinek, Mięty i pietruszki, które mimo skoszenia ich po ziemi i tak odbiły i trzymają się znakomicie....




:*

a właściwie to moja i męża :)

a jaka wina? a porzeczkowa  ^ __ ^

Dzięki moim kochanym rodzicom udało nam się zdobyć 10kg czarnej porzeczki.
I od wczoraj przerabiamy ją na wino domowe.

I tu znowu zaprzęgliśmy kitchen aid'a do pracy. I jego całkiem niezłą przystawkę do przecierów.
- przystawki. trzeba było ją co jakiś czas gruntownie czyścić, bo się zapychała resztkami (a może to wina drobniutkich pesteczek?).
+ wytłoki były suchutkie ^^ a i tak mąż zrobił z nich esencjonalny kompot siekierę ;P





teraz przecier leżaczkuje sobie w balonie z wodą i cukrem i czeka aż zastartują drożdże :3
Uwielbiam wina domowe :D

PS. kotek już się zagoił, będę miała lekko uśmiechniętego palca ^^ i kolejne doświadczenie w konwersacjach ranowych ze znajomymi  hehe
Przede wszystkim dziękuję Wszystkim bardzo za życzenia :*

 ~  .  ~

A dziś wpadłam pochwalić się moim nowym kotkiem ^^

Zdjęcie poranne komórkowe


Kotek ma dźwięczne imię "rana cięta na opuszku palca" i wykonałam ją wczoraj wieczorem zgrabnym ruchem ( szybszym niż oko) za pomocą moich ukochanych, ostrych nożyczek do obcinania nitek ^^

po zdjęciu kotka z palca, palec ów przypomina inspirację mapetami i uśmiecha się radośnie ;) (na szczęście niezbyt głęboko)
ech i jak ja teraz będę lalki malowała ;___;

;)



tak tak, jest taki program, no bo przecież nie o sobie mówię ;)

Odkąd w podstawówce przeczytałam wspaniałą i pouczającą książkę "Chłopak na opak/ Raz gdy chciałem być szlachetny", wyrył mi się w pamięci bardzo mądry i praktyczny cytat (chyba z chłopięcej łazienki)

" mądrzy ludzie żyją w brudzie "

Nie twierdzę tu, że od razu należy sobie robić syf w domu i wzywać na pomoc nasza polską panią Rozenek.
Ale prędzej by mi zaszkodziła sterylna czystość w mieszkaniu niż trochę kurzu i nie myta co 10minut podłoga w kuchni.

No a wracając do domo paniowania, to chwilowo mi to nie grozi ;(

Ale na pocieszenie z okazji mojej dzisiejszej 30teczki. Wiecie, że mnie ta zmiana cyferki z 2 na 3 jakoś zupełnie nie ruszyła? W sumie to w ogóle nie czuję zmian :3
A wracając do pocieszania. Więc na pocieszenie nauczyłam się składać ręczniki na modłę Anthii Turner :3

A w ogóle oglądając pobieżnie obie Perfekcyjne Panie, zauważyłam pewną różnicę, zresztą dość zasadniczą.
Anthea jest maniaczką naturalnych środków czyszczących, ocet sok cytrynowy, soda itp to jej powszechne środki walki z brudem. Natomiast nasza polska odpowiedniczka jest już Panią na sponsoringu i uwielbia ręczniki Foxi i produkty Cif ;)  [ci producenci niestety nie sponsorują mojego bloga, a szkoda]

Dla tego raczej nie pojawią się tu oceny środków chemicznych(brak sponsoringu), a mam parę ulubieńców i parę bubli "wspomagających" zasprzątaną panią domu ;)

To idę poić się procentami i karmić cukrem, w końcu nie co dzień ma się 30tkę :3
było gradobicie ^^

Janek upolował dwie sztuki z balkonu



Chwilowo poza wegetacją popracową walczę jeszcze z paroma rzeczami, więc robótkowanie śpi. Zastanawiam się czy to przez to, że rzeczywiście mam co robić, czy po prostu zniechęca mnie fakt, że próbka którą zrobiłam może być niewymiarowa ;P
Na tygodniu muszę się zmotywować i ją wymierzyć....

A teraz smaczniejsza część.

1. ciasto.
Przekonana przez Brahdelt że nawet kaloryczna tarta nie ma kalorii ;)
upiekłam to cudo w wersji truskawkowo - jagodowej .
Najpierw zaskoczyła mnie pozytywnie konsystencja surowego ciasta, taka aksamitna~~ a potem smak. No po prostu Mniam ^^
Na pewno do niej wrócę za jakiś czas~~ przy okazji mój nowiutki nabytek zwany filiżanką do kawy ^^


2. moje roślinkowe mniam.
Nigdy nie byłam amatorką roślin kwitnących, zawsze mnie satysfakcjonowała ich zieleń i oznaki życia.
Dla tego uwielbiam mojego winobluszcza na balkonie, bo jemu nic chyba nie zaszkodzi.

Ale przejdźmy na ogródek jadalnej roślinności.
Zaczęło się od zestawów nasionek z Ikei, przy których sianiu wykazaliśmy się totalną amatorszczyzną, potem dałam ciała przy kilku innych nasionkach, aż wreszcie się nauczyłam, że nasionek nie przywala się "toną" ziemi. A tabletki torfowe stały się moją drugą miłością :3

Dziś tylko moje ukochane maleństwa, bo reszta zdjęć jakoś mi nie wyszła ;___;
Mój młodziutki groszek cukrowy (zasponsorowany przez Brahdelt: dzięki :*)

 Mięta (kurcze nie pamiętam jaka), jedna z ofiar mojego amatorskiego podejścia do siania.
Na szczęście jakoś biedula ciągnie i odkąd zyskała porządną doniczkę, to zaczyna powoli korzystać z życia.

 A tu moje najmłodsze dziecię. Tymianek ^^


Podsumuję sobie tą zieleninkę na przyszły rok:

1. nie przysypuj nasion wysypanych na tabletce torfowej ziemią.
2. tabletki w otoczce są fajniejsze, ale te w doniczusiach mają większy urok ;D
3. nasionka lubią wilgoć
4. nie zapomnij ich podlewać jak już się zmienią w rośliny, bo ci umrą z nienacka
5. podpisuj co siejesz, bo potem odkryjesz jakąś tajemniczą roślinność, którą nikt nie jest w stanie zinterpretować, a pachnie jak młoda marchewka ...

Jak ja uwielbiam świeże zioła :3

a na deser zaspany bonus:

Fretka w ciemnym kącie.

Czyli Ursynalia 2012 !!!



Mam wrażenie, że ta impreza rozkręca się z roku na rok coraz bardziej. Juwenalia Politechniki i UW stoją w miejscu, natomiast SGGW szaleje aż miło ^^

Jakby nie patrzeć, udało się ściągnąć takie sławy jak Slayer, Nightwish, Limp Bizkit, i kilka innych.

A mi się i tak najbardziej podobał Jelonek ;) Facet  potrafił publikę skłonić do dwóch ścianek śmierci pod rząd,
 a na koniec do wężyka. No weźcie metale sunący wężykiem pod sceną? Niecodzienne :3
wężyko dowód






Ciekawe co będzie na Ursynaliach za rok ^^
A teraz czas wrócić do normalnej codzienności. Wcale w sumie nie takiej szaro-burej na szczęście. Choć pogoda dalej nie pieści.... POGODO!!!! JEST KURDE CZERWIEC!!!!!

* Jest Dosco, Jest wszystko. to też Jelonkowe ^^
Odkąd wyprowadziłam się do Warszawy zatraciłam instynkt sezonowy. Do tego stopnia, że przez parę lat zaskakiwały mnie truskawki w maju.
Truskawki przestały mnie już na szczęście zaskakiwać, jakoś tak ni ziębią mi ni grzeją.

Tu dygresja:
jak ktoś przez lata wciągał truskawki i maliny z krzaka, to takie przegrzane z bazaru/ulicy nie są już rarytasem.

Za to moja sezonowa uwaga wiosenną porą nastawiona jest na ZIELONE SZPARAGI~~~~
Choć świeżutkim szpinakiem tez nie pogardzę ;)

Szparagowy sezon chyba powoli się już kończy, bo ceny znowu kicają w górę,  ale ja się nie poddaję i mam zachomikowaną porcję na jeszcze jeden obiadek.

No zobaczcie jak one pięknie wyglądają :3


a takie upieczone w cieniutkich plasterkach szynki/boczku z ziemniaczkami mogą kraść moje serce nawet co tydzień~~


Wczoraj praktycznie zakończyliśmy lektorat z japońskiego. Praktycznie, bo teoretycznie to są jeszcze 2 zajęcia. Na których planowany jest jakiś film :(




Polityka lektoratowa w trakcie roku akademickiego na UW to jednak nie jest najlepsze rozwiązanie dla człowieka pracującego, a już nie uczącego się, więc pozostaje Uniwersytetowi powiedzieć PA PA...
Kursy wakacyjne też wystawiły nas godzinowo dupą do wiatru.
Czasami to mam wrażenie że te Intensywne Kursy Wakacyjne, to bardziej kara dla Szkoły języków wschodnich UW, niż forma zarobku i chęci kształcenia ludzi, bo chyba taka zawsze była idea uczelni, kształcić ludzi? No nie?
Pozostaje nam klapnąć na tyłkach z mężem i wiedzę nabytą w trakcie ostatniego roku rozbudować i umocnić. A od października szalejemy dalej~~.

A jutro Ursynalia. trzy dni wycięte z życia, ale za to pełne muzyki i dobrej zabawy ^^

buziaki :*
Wzięłam się w garść po tym jak zobaczyłam datę mojego ostatniego postu(posta?)....

Nie mogę tak żyć, kiszę tyle zdjęć na aparacie, a  wszystko przez szalik....

Tak. Szalik. Nie miałam mu czasu zrobić zdjęcia, więc pewnego mroźnego poranka przed wyjściem do pracy wzięłam komórkę w garść i wymęczyłam nią kilka zawiniętych zdjęć.
I tak od tych wielkich mrozów nosze te zdjęcia w telefonie, nie pisze nic na blogu, bo mi głupio że nie wrzuciłam zdjęć szalika i takie mi wyszło zakręcone kółko umartwiania....

Niedługo czerwiec, właśnie zabieram się za próbkę na letni sweterek, a szalik nade mną wisi...

Czas odhaczyć ten epizod w moim życiu. Oto i one!!!! zdjęcia komórkowe mojego szalika (oponki? )


Od razu napiszę co z nim i jak :3
Bo już przecież raz go robiłam.
Tym razem okroiłam go o jakieś 50-60 oczek o ile pamiętam i z całej tej operacji wyszedł mi owijacz akurat na dwa zawinięcia i jeszcze kłębuszek wełny gratis ;P
jest to 100% wełenka, więc skubaniec służył mi dzielnie w czasie mrozów i jestem przeszczęśliwa, że go mam. Jedyny mankament. Jak mi zawilgł od oddechu, to przez pierwsze 3 dni niemiłosiernie śmierdział zmokłą barwioną owcą ;D

No, to teraz mi już lepiej, mogę znowu zacząć prowadzić bloga, lalki wydzielę do drugiego bloga, który obecnie też śpi. Ech te plany~~ oby nie wzięły w łeb.

A teraz wracam do pracy i nauki japońskiego, bo w środę mam test końcowy z lektoratu.

Squirk - ta moja maszynka to jakiś niezbyt wyszukany model firmy KingHoff, raczej też nie włoski. Choć tez czytałam, że włoskie są najlepsze.
Powiem tak, ciasto wałkuje super. Robię nim pierogi, gyozy, makaron (nitki, lasagne), faworki.
Makaron tnie tak sobie, choć jak się nieco podsuszy ciasto , to już sobie wtedy radzi.
Minusy: jak ciasto przejedzie po samiutkim brzegu wałków, to zostaje na nim czarny ślad smaru(bo same wałki nie brudzą i niczym nie sypią, jak to demonstruje jeden producent). Jeszcze czasami wypada mi korbka, bo ma za luźne mocowanie.

Nie będę się bardziej rozpisywała, bo trzeba coś zostawić na później ;)

buziaki wszystkim, którzy jeszcze pamiętają o istnieniu tego bloga i go nie pokasowali z RSS'a i Bookmarków ;)  :*:*


Ech, zakochałam się w domowych makaronach (nie tych ciasteczkach, to w swoim czasie).

Wczoraj zrobiliśmy lasagne z domowym makaronem i odpłynęliśmy po niej w objęciach smaku potrawy i chrupkości przypieczonego po brzegach makaronu.
Spodziewałam się różnicy w smaku, ale to czego dostarczają mi domowo uwałkowane kluski nie da się porównać z tymi sklepowymi makaronami "5cio jajecznymi".


Z reszty ciasta zrobiliśmy zwykły makaronik i wysuszyliśmy go tym razem na prosto :3 pamiętając nierozerwalną więź zgniazdowanego makaronu XD

Przy okazji, moja maszynka nie docina co drugiego kluska, ale jak podsuszyliśmy nieco ciasto, to zaczęła je kroić porządnie.


I teraz część w której obwiniam kluski :3
A mianowicie, postanowiliśmy zaszaleć i kupić wyciskarkę do makaronu, co wyeliminowałoby potrzebę kupowania klusków jako takich, a przynajmniej większości.
Wchodzimy na stronę dystrybutora kitchenaida i nam szczęka opadła.
W grudniu, jak tworzyłam listę chcianych prezentów wyciskarka kosztowała ok 620zł, a teraz grubo ponad 800zł....
ja rozumiem podwyżki, ale kurde czemu aż tyle....
ech to życie....
Podłe kluski doprowadzicie mnie do ruiny finansowej, takie jesteście dobre~~

W ogóle to jeszcze chwilę mnie na blogu nie będzie, bo utonęłam w futerkowych perukach i zimowej niechęci do przepracowywania się ;D
kilka skłonów, przysiadzik, ze 3 pajacyki i...
i czuję się gotowa do podniesienia rękawicy rzuconej mi przez Brahdelt :)

Skuszona pysznie wyglądającym jedzeniem doczytałam posta do końca i dałam się wciągnąć w zabawę :)
Mam wymienić:
- 5 ukochanych seriali
- 5 kosmetyków, bez których nie ruszam się z domu


seriale:
Zasysam je może nie tonami, ale w sporych ilościach, większość niestety prędzej czy później sprawia, że na tą listę nigdy nie wejdzie. Ale na szczęście nie wszystkie poddają się brakom pomysłów scenopismaków i wspomina się je dzięki temu jeszcze długo i z łezką w oku   ^_^,
1. Miasteczko Twin Peaks - Serial z mojego dzieciństwa, kojarzy mi się z wideo marki Funai kupionym przez tatę (ale to dłuższa historia i niestety w dużej mierze wymazana przez czas). Może drugi sezon tego serialu trochę zniszczył magię pierwszego sezonu, ale kiedy parę lat temu przysiadłam do tego serialu po raz kolejny, tak bardziej na dorosło, to na prawdę cały czas towarzyszył mi taki podskórny dreszczyk i na prawdę po ostatnim odcinku było mi przykro, że nie ma trzeciego sezonu, mimo że byłby już z założenia beznadziejny :/
Jakby nie było, za każdym razem kiedy słyszę motyw przewodni z tego serialu, to mnie przechodzi dreszczyk wspomnień. Flimu nie zaliczam do tego dreszczyku, bo był paskudnym dziadostwem psującym wszystko już na początku.

2. Life on Mars -  Serial produkcji BBC, niby banalne, o policjancie, który miał wypadek i przeniósł się, tak jakby, z 2006 do 1973 roku. Jednak coś w sobie ma, jest zakręcony, dziwny i klimatyczny. Dodatkowo za każdym razem kiedy myślę o tym serialu towarzyszy mi jego tytułowy utwór (był moim budzikiem przez jakiś rok z okłądem i chyba wróci na to miejsce) David Bowie - Life On Mars?  polecam :3

3. Azumanga Daioh - anime, a jakże :) sympatyczne o życiu codziennym, czy już mówiłam że sympatyczne? Więc dodam jeszcze że tak, jest sympatyczne.

4. Grzeszni i bogaci - mini serial TVNu, "głupi jak but" powiedzą jedni, a jednak został mi po nim ślad. Był to eksperyment TVNu, wariacja z humorem angielskim. Absurdalny aż do bólu, ale chyba niestety nie przyjął się , bo już więcej stacja nie wróciła do tego typu produkcji. Jak ktoś nie oglądał, a jest ciekawy, to na Youtube jest on łatwy do znalezienia :)

5. Alternatywy 4 -  wbrew temu co niektórzy uważają, ten serial porusza wiecznie żywe problemy... Ale cóż taki kraj ;)

A kosmetyki?
Swego czau nie było tego za dużo.
Głównym i nie odstąpionym jest mi balsam do ust Neutrogena, ale praktycznie z domu nie ruszam się bez makeupu, więc moim codziennym towarzyszem jest BB Cream Kanebo i puder mineralny BB (choć firmy jego nie pamiętam), gdyby nie Brahdelt i jej szpiegostwo kosmetyczne dalej bym walczyła z naszymi "polskimi" podkładami, a tak to wróciłam z Japonii opatulona w zapas kosmetyków, które na szczęście cały czas się dzielnie trzymają :D
Jak już nałożyłam podkład, to i trzeba by oczy wykończyć,  I jakoś tak wychodzi że choćbym nie wiem jak się starała, to i tak zawsze wracam do tuszu 1000 calorie Max Fector. Choć przy tym który mam obecnie już go tak nie jestem pewna, może zmienili recepturę? Zapomniałabym o kremie do rąk :) A przy obecnej zupełnie niestabilnej pogodzie moja skóra wariuje, obecnie na dłoniach postanowiła robić za tarkę ;_;
Używam więc intensywnie kremów do rąk Issana, zielonego i fioletowego :3

I tak się właśnie zastanawiam, że jak już tak się wspieramy w reaktywacjach bloga, to ja machnę tą żelazną rękawicą w Seremity, niech ma dziewczyna dodatkową motywację :)

Ach, zapomniałabym, mam ostatnio nową obsesję. W sumie to dzięki Brahdelt  ;P
A mianowicie zakupiliśmy w końcu wałkowarkę do makaronu i szalejemy z ciastem i makaronem :D

Wywałkowaliśmy sobie sami ciasto na gyozy, faworki, no i oczywiście makaron :D
Już raczej nie wrócę do kupnego płaskiego makaronu, choćby nie wiem ilojajeczny był, nigdy nie będzie to to samo co domowy :D