ten weekend był zupełnie nierobótkowy, ale w trakcie całego tygodnia coś tam jednak dłubałam
;)

postanowiłam powrócić do dzielnej walki z aligatorem. Po wielu walkach ze swoimi poprawnymi wizjami oczu udało mi się uzyskać efekt odpowiadający oryginałowi :D


Z łuskami było już dużo łatwiej, chociaż chwilkę zajęło mi rozplanowanie ich rozstawu
(i na tym etapie Ali poszedł znowu spać)


Zakończyłam też pierwszy 2-kłębek afganowy. Wyszło mi 8 elementów, czyli jest lepiej niż zakładałam, bo brakuje mi włóczki tylko na ok 50 kwadracików.

A teraz przyczyna snu aligatorzego. Sweter. Zabrałam się za rękaw i nadałam tej robótce najwyższy priorytet, bo już za długo się toto za mną ciągnie

Właściwie to jest jeszcze jedna przyczyna snu aligatora i kilku innym zawieszonym rzeczom.
Wreszcie zmotywowałam się(brat miał w tym pewien udział) do tak zwanego "zabrania się za siebie" czyli wracam do rysowania i grafiki. Muszę przyznać, że po ok 5-ciu latach przerwy ciężko rysuje się np. "cycate panienki" ;) trzeba też rozwinąć kompterowo-graficzne skrzydełka. Oj czeka mnie dużo, dużo pracy.
Dla tego ołówek, tablet, myszka(w zależności od nastroju) w garść i czas wyrobić sobie jakiś własny styl.
Około miesiąc temu naszło mnie na jeden z kolejnych, czasochłonnych projektów (pierwszym jest krzyżykowy "Taniec" Muchy). Mianowicie na kocyk, a ściślej na afgan składający się z kwadracików.

Kwadraciki są 15x15cm robione od środka na 5 drutach (kwadratura koła? )
chciałabym żeby koc miał około 2x2m czyli ok 169 kwadracików hehe (śmiech przez łzy)
na razie mam 4 (na zdjęciu są potwornie przekłamane kolory), na przyszłą zimę powinnam go skończyć.

Kocyk drutuję z Tweed'ów dwoma nitkami, muszę w miarę szybko skończyć pierwszy dwukłębek, bo już wiem, że mi włóczki zabraknie, a muszę jej dokupić puki jeszcze jest :)


z pola robótkowej walki:
skończyłam przód sweterka,
cofnęłam się w aligatorze do etapu przed oczami i po jakiś 7 pruciach udało mi się uzyskać nowszą wersją oczu. Obecnie mam już za sobą trzeci rząd łusek (zdjęcie w weekend)
dziś będzie post z burzliwą historią w tle ;)
Bo wszystko zaczęło się w podstawówce. Na pracy technice uczyliśmy się robić na drutach i tak wymęczyłam swój pierwszy szalik i opaskę. Potem był jeszcze jeden szalik dla kolegi i na tym wtedy zakończyła się moja przygoda z drutami. Poznałam niby podstawy ale swetra z nich zrobić się nie dało :(
No i taki stan pozostał aż do połowy studiów, kiedy to moja mama kupiła mi chyba Małą Dianę i Sandrę i druty, a ja zatargałam do Warszawy reklamówkę włóczki z jakiegoś niedoszłego swetra mamy.

Od tamtego czasu walczę ze swetrem. Mówi się "praktyka czyni mistrzem" w moim przypadku do mistrzostwa jeszcze daleka droga, ale sweter chyba tym razem będzie dobry :D

historia swetra w punktach:

1. włóczka bukal(czy jak się to pisze) 0 doświadczenia + wzór = coś co ciężko nazwać swetrem - prucie

2. ta sama włóczka + cieńsze druty = mniejsze coś co dalej ciężko uznać za coś do noszenia - prucie

3. zmiana włóczki na gładką + trochę doświadczenia (robienie próbki) + własna modyfikacja wzoru(innego niż w punktach 1 i 2) = za duży sweter w paski czarne i czerwone - zostawiłam go na chłodne wieczory w domu i zwę go emo-swetrem

4. (po długiej przerwie kolejne podejście do swetra) tym razem moje doświadczenie drutowe znacznie wzrosło + inna włóczka + nowy wzór = sweter wyszedł w sam raz SUKCES!! ale (czy zawsze musi być jakieś ale?) źle dobrana, za gruba, włóczka + wzór dały, przy moim biuście i nadwadze, efekt napompowanego pudziana (masakra) - puicie

5. cienka włóczka+ cienkie druty + wzór tuniki = o zgrozo, czemu na próbce wyszło mi 25 x 18o = 10x 10cm a na swetrze wyszło mi 25x14o ????? do tej pory nie mogę tego zrozumieć - prucie

6. podjęłam decyzję "to ostatnie moje podejście do swetra na drutach, jak on mi nie wyjdzie to ograniczę się do szalików", zmieniłam druty z 3,5 na 2,5 próbka wyszła mi o dziwo również 25x18o i walczę. Mąż mierzył na mnie tył i pasował idealnie, obecnie kończę przód i mam nadzieję, że po zszyciu dalej będzie pasował, okaże się za kilka dni :)

włóczka jest z odzysku, więc oczka wychodzą różnie, ale dzięki temu ścieg gładki prawy nabrał takiego delikatnego artystycznego nieładu

tył: (złożony bo mi się nie mieścił na pustej części stołu)

przód:
sweterek jest na podkładzie Phildarowym, ale już wiem, że będzie ciut inny(ważne żeby pasował)

ruszyłam też do przodu z szalikiem aligatorowym, właściwie to muszę go trochę spruć, ale już mam koncepcję jak zrobić łuski na grzbiecie ;)
Po kilku tygodniach dłubania czółenkami w pracy skończyłam niebieską serwetkę frywolitkową :)

muszę ją już tylko uprać i trochę naciągną i będzie sobie mogła spokojnie czekać na wręczenie (bo to serwetka prezentowa)
Serwetkę wykonałam na podstawie wzoru z hiszpańskiej książki(tytułu nie pamiętam)

w świetle dziennym (światło jest na tyle kiepskie od paru dni, że mój aparat ciągle chce wszystko robi z lampą) lepiej widać jej kolor, choć nie jestem tego do końca pewna


no i oczywiście fretfotka


a żeby złamać nieco błękit wpisu, dorzucam moją pierwszą serwetkę(bo ta niebieska jest moją drugą serwetką frywolitkową), która leżakuje już sobie od miesiąca u mojej mamy :D

wracam do mojego żołędziowego waciaka, czas go wreszcie skończyć ;)
Ja już pisałam parę postów niżej mój żołądź oklapł po jakimś tygodniu od zrobienia. Niby był dalej tak samo funkcjonalny, ale.....
Od kilku dni zaczęłam się zastanawiać co biedakowi zrobić, żeby zaczął wyglądać jak żołądź, a nie jak zassany balonik.
Ostatecznie postanowiłam go usztywnić robiąc mu podszewkę, ale taką nie byle jaką, bo dodatkowo ocieploną(zima się zbliża)



przy okazji zapoznałam się z namiastką pikowania ;D

żadna robótka nie może się obyć bez odrobiny futra i piżma, więc oto Havoc testujący szwy




a tu ocieplony i usztywniony żołądź, jak stwierdził mój mąż "uszyłam waciak".
Waciak, czy nie, ważne że kształt trzyma ;D
dziś po pracy zaczynam walkę z kapelusikiem, czeka mnie prucie, bo obecnie jest trochę przy ciasny
Dziś nie robótkowo
Korzystając wczoraj z ładnej pogody poczłapaliśmy z mężem do Ikei po coś do przechowania mojego bałaganu z biurka, znaleźliśmy 3 szmaciane koszyczki na stelażu i kupiliśmy je (jak mąż zamontuje to pokażę ;) )
Ale post miał by o nożach... oprócz Ikei postanowiliśmy zaliczy też Domotekę, bo szukałam koszyczka do kuchni na owoce.
Koszyczka nie znaleźliśmy ale.... odkryliśmy w namacalny sposób noże ceramiczne.
Bajer, zawsze marzyłam o nożach japońskich stalowych albo ceramicznych, a tu są takie i takie, i to jeszcze na żywo :D
Stalowe były ręcznie kute, więc ich cena wygasiła nasze zainteresowanie ;)
Ceramiczne również japońskie są firmy Kyocera(mnie się firma kojarzy z drukarkami, teściowi z aparatami fotograficznymi, a tu proszę rozszerzenie nazwy to Kyoto Ceramics)

Oglądanie skończyło się na zaspokojeniu wzrokowym, ale po powrocie do domu temat nożowniczy się rozkręcił.

No i dziś, również korzystając z ładnej pogody, wróciliśmy do Domoteki. A oto nasza zdobycz:



Przetestowaliśmy je w domu i: warzywka i mięsko tną jak masełko~~
ser mozarella już nie, ale cięcie sera i mrożonych rzeczy nimi jest nie zalecane, bo nie są elastyczne.

Do szczęścia w kuchni brakuje mi już tylko czegoś na owoce.
nożowniczo się już zaspokoiłam, muszę tylko uważa na paluchy bo moje zaspokojenie jest pierońsko ostre

odpowiedź na komentarz Seremity:
sweterek(tunika) postępuje powolnie, bo jakoś mnie już po pierwszym pruciu tak nie pociąga, ale walczę z nim dzielnie, w końcu od niego zależy przyszłośc mojego drutowania ubraniowego
ech robi się coraz zimniej, no i naszła mnie z tej okazji ochota na wydzierganie jakiejś czapki, padło na kaszkiet wyszperany u Zdzid.
kupiłam kiedyś różowo-niebiesko-szarą nieregularną włóczkę (co mnie podkusiło z tym różowym to nie wiem) no i nadeszła pora na wykonanie jakiś ruchów w kierunku pozbycia się jej z szafy.
Polarny w roli termofora dzielnie mi towarzyszył



a oto efekt naszej wspólnej pracy, czyli placek bereci, bo jakoś usatysfakcjonowała mnie forma bez daszka
a tu również prawie nic nie pokazujące zdjęcie, czyli "autoportret z beretem"
jak znajdę znowu trochę zbędnego czasu to powtórzę beretowanie na jakiejś normalnej włóczce.

Zamierzam w najbliższej przyszłości przefarbowac kilka włóczek, więc może się i temu różakowi dostanie (nie cierpię różowego....)

Podsumowując posta eksperyment się udał, beret na mnie pasuje :D
specjalnie dla Kath i w sumie dla siebie też, jakbym chciała jeszcze kiedy żołędzia zrobic,

Zmodyfikowany wzór na żołędziowy kapelutek

Moja wersja:
Row 1: 6 (Magic Circle)
Row 2: 10 (2 in first and second stitch, 1 in next - Repeat [r])
Row 3: 15 (2 in first stitch, 1 in the next – r)
Row 4: 20 (2 in first stitch, 1 each in the next 2 – r)
Row 5: 25 (2 in first stitch, 1 each in the next 3 – r)
Row 6: 30 (2 in first stitch, 1 each in the next 4 – r)
Row 7: 35 (2 in first stitch, 1 each in the next 5 – r)
....
Now cast off

Oryginał:
Row 1: 8 (Magic Circle)
Row 2: 16 (2 in each stitch)
Row 3: 24 (2 in first stitch, 1 in the next – Repeat [r])
Row 4: 32 (2 in first stitch, 1 each in the next 2 – r)
Row 5: 40 (2 in first stitch, 1 each in the next 3 – r)
Row 6: 48 (2 in first stitch, 1 each in the next 4 – r)
Row 7: 56 (2 in first stitch, 1 each in the next 5 – r)
Row 8: 64 (2 in first stitch, 1 each in the next 6 – r)
Row 9: 72 (2 in first stitch, 1 each in the next 7 – r)
Now cast off

mam wrażenie, że tu dużo zależy od włóczki, ja używałam 100gr/103mb i szydełka 6 albo 7.

Pisanie posta pod Internet Explorerem mnie przerasta... albo mi dodaje jakieś tagi albo kasuje wyrazy, jak tylko chcę dodac jakąś polską literę :/
a ja tylko chciałam zaoszczędzic sobie przełączania się między kontami gmailowymi pod ff, lenistwo mi się teraz odpłaciło :(
Czy nie irytuje was, kiedy kłębek wełny nagle zeskakuje pod wersalkę/fotel i nawiewa jak najdalej się tylko da? a jak próbujesz go przyciągnąć to ucieka jeszcze dalej?

mnie to ostatnio przytrafia się notorycznie (czasami kłębkowi pomaga fretka)
postanowiłam więc ukrócić kłębkowe wędrówki po pokoju i wydziergałam szydełkiem ŻOŁĘDZIA!!!!


bazowałam na tym wzorze żołędzia
choć mój jest nieco większy i kapelusz też robiłam (po czterech pruciach) po swojemu.

żołądź jest otwierany


plusy:
+ mieści się w nim mniej więcej jedna robótka, a spod zamkniętej klapki można wypuścić sobie nitkę tak, że kłębki w trakcie robótkowania siedzą wewnątrz i nie mają szans na ucieczkę.

minusy:
- jeśli motek jest w "sklepowej" postaci jego płynne wyciąganie podczas robótkowania jest praktycznie niemożliwe.

na chwilę obecną po tygodniu użytkowania żołądź mi oklapł, chyba go jakoś usztywnię i wstawię mu podszewkę, bo jako pojemniczek jest fajny, ale jakoś tak smętnie i niezbyt estetycznie wygląda :/
krokodyla daj mi luby" ;)
w tym wypadku aligatora i to niestety dać go sobie muszę sama.

Aligatora wypatrzyłam na ravelry i potwornie mnie zauroczył
a że miałam akurat dobry dzień, to postanowiłam, że sama wymyślę jak go zrobić.
Muszę przyznać, że jak na razie idzie mi całkiem nieźle, a moje futra wspierają mnie ciałem i duchem (głównie ciałem)






szperając po różnych blogach znalazłam instrukcję jak zrobić sobie ręcznego "prawie wool windera"
i oto efekt:
kilka słów wyjaśnienie blogowego:
blogować zaczęłam jakiś czas temu, miałam bloga gazetowego, ale jakoś nie do końca podobała mi się współpraca z nim, z miesiąc temu założyłam galerię+bloga na multiply, ale brak jakich kolwiek możliwości rozbudowy otoczenia dobił mnie tak.

z tydzień temu dostałam konto na ravelry i postanowiłam wreszcie ustabilizować się sieciowo
czyli:
blog googlowy
ravelry
flickr (zdjęcia)
Robótkowaniem zainteresowałam się w trakcie pisania pracy magisterskiej (tematyka niezależna) jakieś 1,5 roku temu.
Chyba głównie przez to, że musiałam się jakoś odstresować ;)

Tak więc w ciągu tamtego niezbyt miło wspominanego roku nauczyłam się: szydełkować, krzyżykować, frywolitkować i i rozbudowałam swoje umiejętności drutowe zakończone w podstawówce na szaliku ;).

Ponieważ obecnie mam nastrój wybitnie robótkowy to mam nadzieję, że blog się rozwinie.

pozdrawiam
Kasia

PS. za zaszczepienie bakcyla robótkowego dziękuję Seremity