Tak, chwilowo nic nie dziergam. Ale przyłączam się do cotygodniowego Dziergania i czytania u Maknety :)



Pasiaty sweterek się blokuje i żyję nadzieją że po tym blokowaniu mnie nie zawiedzie i nie będę mu musiała przerobić praktycznie całego korpusu, bo na świeżo wyszedł fajnie ale tak jednak trochę za luźno. Natomiast po upraniu ładnie się wyciągnął i liczę że mu już tak zostanie.

A co do prucia, to po -Jezusie Maryjo - 6latach? nie chodzenia w białym sweterku stwierdziłam, że jednak wkurza mnie fakt, że jeden przód jest mniejszy niż drugi i chłopak właśnie poszedł na warsztat rozbiórkowy

 -> 

Książkowo dalej jestem w Maryninach, chyba aktualnie na 10tej książce. I coraz bardziej odczuwam rychło zbliżający się koniec mojego współżycia z Anastazją Kamieńską ;___;
Kusi mnie powrót do Wiedźmina, na którego tak dzielnie polowałam w czasach licealnych. Pamiętam to nękanie księgarni w oczekiwaniu na ostatni tom ^v^ ach te wspomnienia.

A na deserek, w ramach Fretka w sukience :) Bo ja tak po prawdzie nigdy wcześniej w sukienkach nie chodziłam, bo miałam obsesję za grubych nóg. A teraz już mi przeszło. Pozazdrościłam przy okazji Brahdelt jej zasobów sukienkowych. 
No i walczę z dorosłością. Bo nitka dziecka w dorosłym człowieku moim zdaniem jest ważna. Inaczej życie zaczyna robić się nudne, bo wiele rzeczy nie wypada. Phi 

Do szafiarek to mi daleko, zakurzone lustro, złe światło i do tej pory nie odkryłam jak trzymać aparat żeby się ładnie wychodziło na takich zdjęciach ;D (i ta sexi fałdka skóry pod pachą v_v' )


Ach. Odkryłam ostatnio super przepis.
Kimchi risotto
Jest mega. Polecam więc fanom kuchni włoskiej i koreańskiej w jednym :) ryż arborio nadaje się do tego przepisu, w sumie to ta sama rodzina ryży krótko ziarnistych :)



O Londynie słyszałam już tyle mieszanych opinii, że nadszedł czas zobaczyć go w końcu na żywo :)
Plan mieliśmy napięty, ale całkiem prosty - sklepy + zwiedzanie centrum.

Organizacja od technicznej strony. Samolot w sobotę o 6:40 rano Zurych - London City, Hotel niedaleko Lotniska, żeby się nie taszczyć z tobołami po mieście, powrót w poniedziałek w samo południe.

Na to fajne małe lotnisko latają równie fajne małe samolociki. Nam się dodatkowo trafił taki Szwajcarski pełną gębą ;) 
"Shopping Paradise Zurich Airport" troszku mnie zniesmacza, bo po dokładniejszym przestudiowaniu cen towarów nietanich w sklepach sieciówek Duty Free, spora ich część wyszła podobnie, lub wręcz drożej niż w sklepach dostępnych w mieście v_v. Więc na zakupy lotniskowe ogólnie radzę uważać, bo można się naciąć, zamiast ubić interes życia. Tyczy się to wszystkich lotnisk :/


A tu już kupka zdjęć z maratonu weekendowego. Okraszona piwem i Fish & Chips'em ( scotch eggs nie zostały uwiecznione, bo z głodu zapomniałam je uzdjęciowić ;___;)


Bilet całodniowy, 6cio strefowy to koszt 12Funtów, i moim zdaniem opłaca się bardziej niż hotel w centrum. Pierwszego dnia biegaliśmy głównie po Soho i okolicach - czytaj między innymi sklepy.
Glównymi punktami były Tkmaxxy i Bootsy (bo szukałam osławionego korektora z Collection, którego oczywiście nigdzie nie było. To znaczy kiedyś był, ale jedyne co o tym świadczyło to uciapkane testery...


Znaleźliśmy za to fajny pub, w którym zrealizowaliśmy nasze zaplanowane menu. czyli Scotch Egg, Fish & Chips i piwo lokalne. Jajko nie doczekało się zdjęcia, bo z głodu się na nie rzuciliśmy ;D
Strasznie mi się podobają te klimatyczne wnętrza pub'ów, nie jakieś takie nowoczesne,  wymuskane gładzią szpachlową jadłodajnie, tylko ciemne drewniane i stylowe wnętrza.





Drugi dzień był bardziej turystyczny i tu dostaliśmy wytyczne od kolegi, które zafundowały nam bardzo sympatyczny maraton i zakwasy.

Zaczęliśmy od London Bridge, który nie prezentuje się jakoś spektakularnie, no ale jest tym słynnym mostem, przez który spaliło się więcej Londynu niż miało.

Drugim punktem przelotu był Monument, na który można wejść. Weszliśmy. Dzięki niemu wiemy których mięśni używamy mało w życiu codziennym ;D Udka czułam jeszcze dwa dni ^^'



Następnie przeczłapaliśmy koło Tower of London. Z braku czasu nie braliśmy pod uwagę zwiedzania wnętrz, ale kiedyś to może nadrobimy. Jak będziemy się chcieli poczuć jak prawdziwi turyści zaliczający każdy zamek, muzeum i inne tego typu wnętrza :)


Przemknęliśmy przez Tower Bridge i udaliśmy się w dalszą trasę wzdłuż rzeki z powrotem w stronę skąd przybyliśmy. 




Po domknięciu kółeczka ponownie przy London Bridge poczłapaliśmy dalej aż do London Eye (diabelski młyn), po drodze mijając Winchester Palace


i The Globe Theater w którym mięczy innymi były wystawiane sztuki Shakespear'a

Przerwa na obiad :)


Janek postanowił pójść w burgera

A ja twardo walczyłam dalej z Fish&Chips, tym razem w wersji dziecięcej. Dzięki temu mnie to rybsko nie pokonało :) Postanowiłam też przemóc swój wstręt do octu i tym razem polałam nim zwierzynę. I o dziwo było smaczne ;D


Piwo z serduszkiem :3

W drodze do London Eye nasunęła nam się pewna konkluzja na temat Warszawy. Większośc miast leżących nad rzeką jest frontem do rzeki, Sklepy, puby, deptaki imprezy itp. A Warszawa? wszystko byle nie nad rzeką. Wymuszony deptak i plaża, budynki daleko i tyłem. Tak jakby miasto cierpiało z powodu posiadania rzeki.

Na London Eye była taka kolejka, że sobie darowaliśmy. Zwłaszcza po drugiej stronie rzeki obiecująco mrugał do nas Big Ben :3


Ras na ruski rok trzeba sobie machnąć selfie ;D


Powiem tak. Zdjęcia nie oddają tego jak fajny architektonicznie jest Big Ben i Parlament. Moim zdaniem to trzeba zobaczyć na żywo.


Westminster Abbey też fajne i też w remoncie. Praktycznie każdy budynek z listy turystycznej miał coś w remoncie :/


Odbiliśmy też odwiedzić królową :) No bo jak to tak, nie zahaczyć o Buckingham Palace. Niestety trafiliśmy na resztki po jakiejś imprezie, więc wszystko było opłotkowane i jakieś takie mało przystępne fotograficznie :(


Podsumowując. Był to bardzo intensywny i fajny weekend. Decyzje noclegowo lotniskowe też były trafne. Przytarmosiliśmy trochę ubrań i kosmetyków jako pamiątki z podróży ;D Polecamy.

A potem zamiast odespać, to oglądaliśmy Terminatora. A czemu akurat Terminatora?
Uwaga tu hermetyczny argument. Bo właśnie wyszedł Linux'owy kernel 4.1 :)
A wstyd mi, bo dziergam cały czas to samo.
Mój pasiaty sweterek z lnu, który zaczęłam prawie rok temu. Postanowiłam, że jednak go skończę i mam nadzieję że poużywam w tym sezonie. a zostało mi już na prawdę nie wiele :)
- ostatni pasek rękawa
- sznureczek
- nitki
- pranie i blokowanie


I mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu się nim już będę mogła pochwalić :)




A równolegle do sweterka czytam sobie kolejną Maryninę. Już sama nie wiem którą, ale im dłużej z nią współżyję, tym bardziej mi przykro, że to się kiedyś skończy :(
W między czasie zmieniłam tez Kindla :) Nie to żeby na jakiegoś nowego ;) po prostu podwędziłam mężowi mniejszą sztukę. Bo mój dziadziuś miał, w sumie zbędna, klawiaturę.

Ach, projekt "zmniejszanie" sunie sobie powoli. Nie utrzymuję założonego tempa, ale nie jest źle :)
Nawet mam parę dowodów, ale to już zostawię na następny post :)

W ogóle nazbierało mi się strasznie dużo zdjęć i chyba najwyższy czas się nimi podzielić. Więc tym razem postaram się, żeby nie zniknąć na prawie pół roku.

a motywacją do dzisiejszego wpisu było jak zwykle:
Drobiazgi Maknety