Wreszcie w niedzielę zawitało w moim mieszkanku słonko, dzięki czemu mogłam zrobić zdjęcia bez lampy. Rzuciłam się więc z moimi tworami w okolice balkonu i opstrykałam warkoczyki wszelakie (dużo to ich nie było)  ;D


Na pierwszy ogień poszły rękawiczki. Przeliczyłam się trochę z mocą słońca (bo to były okolice południa od południowej strony ;P ) no ale półcień żaluzji uwypuklił nieco warkocze.

Myślicie, że da się lekko sfilcować włóczkę, która ma tylko ok 25% wełny?
bo jak rękawiczkę zakładam w domu to jest dobra, ale z kurtką zsuwa mi się lekko z ręki, co mnie wybitnie irytuje... No i zastanawiałam się czy lekkie jej nadfilcowanie by jej trochę nie zkurczyło


(kichnęłam sobie właśnie na laptopa... człowiek to jednak potrafi)

wracając do tematu

do kolejnej wersji płaszczyka(oby ostatniej) dorobiłam sobie nowiutkie puchate znaczniki :)
kolor trochę nie pasuje( jak sie nie ma co się lubi to się lubi co się ma) ale są milusie






a tu kolejna odsłona płaszczyka (jak mi tym razem nie wyjdzie, to chyba zrobię zapas szalików z tej alpiny). 
czy ktoś już wie na czym się wzorowałam?


a na zakończenie sen warkoczowy, czyli co można zastać w hamaku śpiących fretek



PS. Polarny chyba znalazł nowego właściciela :) zawiozę go w sobotę, mam nadzieję, że pokaże się z lepszej strony, niż głębokość wgryzienia :/ 
Zaczynam się stresować.... Z jednej strony mi smutno, bo ogona lubię, z drugiej się cieszę, że mąż wreszcie odetchnie, a Polar będzie miał tonę towarzystwa i dobrą opiekę, no ale pozostaje jeszcze ta obawa o jego zachowanie. Przeklęty, dominujący tępak... 




Wczoraj wieczorkiem zakończyłam definitywnie temat rękawiczek :)
No i tak jak się spodziewałam, będą musiały sobie poczekać na pierwsze starcie ze śniegiem.
Ten obecny już się roztapia powoli a temperatura na dworze nawet z rana nie spada już do 0 stopni :/ więc nie chce mi się wozić dodatkowego bagażu w torebce ;)
Może wybiorę się w nich w piątek na zakupy, bo na przystankach autobusowych mi łapcie marzną.
Tak właściwie to jest to chyba jeden z nielicznych drutowych projektów, który dobiegł szczęśliwego końca i jeszcze jestem z niego zadowolona :D (biała chusta dalej czeka na poprawkę brzegu, a szaligator był w sumie prototypem i jest za wielki, żeby się z nim wygodnie obnosić)

podsumowanko:
włóczka: Oliwia (inter-fox) kolor  nr 55073
ilość: niecały kłębek (zostało mi chyba akurat na wieloryba)
druty: łopatka - 2,5mm na żyłce ; kciuk- 2mm (5cio druty)

Oliwia ma 100g - 250 mb
a orginalna Lanett 50g - 189mb, czyli w dwie nitki wychodzi, że powinna być grubsza niż oliwia?
No cóż jak widać akrylo-wełna nie jest równa wełnie, rękawiczki wydłubałam więc na na drutach 2,5 a nie 4mm (jak sugeruje opis) i do tego musiałam wyciąć w sumie ok (6 na wstępie + 4nie dodałam) 10 rzędów, głównie od spodu. i skrócić rękawiczki o dwa prążki u góry.

Zdjęcia nocne, więc wzór gubi się w oświetleniu lampą, w weekend zrobię oświetlone światłem dziennym :) 




a tu ciąg dalszy rudej tajemnicy.
odkrywam główny wzór warkocza.
przez przypadek wyszedł mi on bardzo nie wyraźny, ale dzięki temu trudniej będzie dojść co mi było pierwowzorem ;)
może ktoś się domyśla na bazie jakiego sweterka będę robiła płaszczyk?

ponieważ próbki już mam przemierzone, dziś będę rozpisywała sobie oczka i jutro powinnam już ponownie ruszyć z drutowaniem rudziaka :) (dziś może skończę chustę he he)

Dziabnięta - Polara już nie raz uszamałam w kark i efekt był taki, że sama nabierałam obaw czy nie dostanę po nogach w ramach odwetu, frecie futro włazi w zęby, a osoba pogryziona dalej ma szanse na pogryzienie, bo to przecież nie ona mu oddała. A weź tu oddaj fretce, jak w danym momencie np. bardziej zastanawiasz się jak zatamować krew i czy jeszcze możesz ruszać palcami, czy jednak trafił cię w ścięna, bryy

Brahdelt - no właśnie, mój mąż jest niewinny ;) on tylko został wyznaczony na samca będącego silną konkurencją i to w założeniu Polara konkurencją do likwidacji  O_o

Kath - a zastanawiałaś się kiedyś co byś zrobiła z psem, który podbiegłby sobie do męża i z nienacka rozszarpał mu nogę? Bo ja właśnie miałam taki dylemat z Polarnym, oczywiście fretka ma mniejsze zęby i rozwartość szczęki, ale umie z tego skorzystać, wybierając delikatne i czułe miejsca. No i to nie był jednorazowy "wybryk" polarnego. 


Nie jestem osobą, która się pozbywa zwierzaka, bo mnie raz drapnął, ja na prawdę zaczynam mieć chorą atmosferę w domu i dla tego szukam nowych właścicieli ogonowi. 
Z drugiej strony może by sobie jednak zrobić muflę, wtedy ogon zostanie w rodzinie(tego proszę nie brać na serio >_< )

biorę się za coś pochłaniającego czas, bo zaczynam się zastanawiać nad tą mufką ;)
Nie wiem czy ktoś zauważył, ale na moich postępowych suwaczkach rudy płaszczyk zjechał do 0%.
Nie, to nie jest błąd.
Jeszcze w piątek wyglądał tak


no a potem okazało się, że na wysokość ten kawałek był dobry, ale na szerokość to brakowało mu ok, bo ja wiem, 20-30cm.... bo nie wzięłam pod uwagę, że warkocze to się trochę inaczej liczy niż prostą próbkę....
już się chyba do tego powoli przyzwyczajam... ;D
No w każdym bądź razie, nawiązując do tematu, nie zamierzam tego płaszczyka robić jeszcze raz.
Wczoraj spędziłam parę godzin, na szukaniu inspiracji a potem przebazgraniu jej na papier :)
Machając pedałami na rowerku, zrobiłam sobie już próbkę ryżu, bo będzie to podstawa.
dziś podczas sesji rowerowej, będę robiła próbki warkoczy.
Przy okazji dowiedziałam się, że te warkocze (w moim rudzielcu obecnym i przyszłym) szuka się pod nazwą aran :) no i to wszystko pachnie na kilometr celtami ;D
Jedyne bolesne w całym zaczynaniu czegoś po raz kolejny jest to, że dzierga się to z tydzień, a pruje 15min  -_-

Z nowym wzorem na razie się nie zdradzam, będzie on sobie bazował na pewnym sweterku z kupą warkoczy. Może ta tajemniczość będzie miała wpływ na powodzenie projektu ;D
W każdym bądź razie Ravelry to kopalnia pomysłów i dobrych jakościowo zdjęć he he
Miałam w ogóle ogromną nadzieję, że zaprezentuję dziś moje rękawiczusie, ale ponieważ człowiek uczy się na błędach, to się nie wyrobiłam :D (czytaj wczoraj wieczorem walczyłam z kciukiem jednej z rękawiczek)

odrobina historii
po trzech dniach pacy w pracy

prucie :D
sobota rano

wieczorem też trochę prułam, ale pierwsza "łopatka" dobrnęła do końca, w niedzielę i poniedziałek druga.
Wczoraj wieczorem miałam nadzieję na ostateczny finisz, bo zostały mi już tylko kciuki, no ale dopasowany kciuk też wymaga prucia.
Narazie więc przedstawiam, jeszcze nie wykończoną ostatecznie, rękawiczkę prawą w porannym półmroku ;)





dziś dokończę drugą, pozbędę się nitek, dziurek i wymuszę na mężu jakieś zdjęcia obu sztuk :D

Ogłoszenia parafialne:
1. robiłam ostatnio dla mamy zakupy w sklepie fastryga.pl, mają włóczki inne niż np. zamotane czy inter-fox, zamówienie robiłam w czwartek wieczorem, paczka doszła w poniedziałek.
Czyli sklep uznaję za przetestowany, sprawny i szybki. Polecam :)

2.Oddam fretkę z dobre i szybko gojące się ręce.
Maść: albinos
wiek: 3lata
kastrowany, wszystkożerny(no ale bez przesady), odpasiony, szczepiony, zaczipowany, w miarę przyziemny.
Podstawowy warunek osoby chętnej: cierpliwość, odporność na ból i podstawy pierwszej pomocy.

do zwierzaka gratis: smycz, obroża, hamak, miska, poidełko.

Mój mąż właśnie powiedział dość i muszę się pozbyć Polarnego. Takie życie :(
PS. ogłoszenie puściłam już na fretkorum i do faa.
PS2. więm że to z fretką wygląda nie zimne i nieczułe ogłoszenie, ale jest to przemyślane i przerozmawiane, od dawna odwlekane dawaniem kolejnej szansy Polarnemu, ogłoszenie i nie jest to dla mnie wbrew pozorom łatwe

W sobotę była tak piękna pogoda, że postanowiłam zmobilizować ogony walające się po mieszkaniu, do przewietrzenia i przemrożenia futer. 
Chyba miałam jakieś przeczucie z tą sobotą, bo w niedzielę już tak pięknie nie było ;P
Naładowałam sobie nawet rano baterię do aparatu i co? Zapomniałam go :/
Ale na szczęście aparat w mojej nokii w dzień robi nawet znośne zdjęcia, więc z braku laku musiał wystarczyć.








A co u mnie robórkowo?
z rękawiczkami walczę, bo musiałam zastosować metodę

"jeśli nie możesz dopasować włóczki do wzoru, to dopasój wzór do włóczki"

czyli prawie gotowa rękawiczka poszła do prucia, następną z odpowiednio wyrżniętymi ze wzoru rzędami oczek musiałam jeszczeją skrócić, a do tego z rozpędu chiałam sobie zrobić dwie rękawiczki prawe :/
Ale już jestem na finiszu.
Z rudym płaszczykiem jest bardziej skomplikowanie, ale o tym jutro ;P

PS. ostatnio odkryłam, że kocham brodzić w głębokim śniegu :D może to dla tego, że moje buty nie przemakają ;)
Kolega oświecił mnie właśnie na czym polega mój błąd myślowy dotyczący statków kosmicznych u Lema. 
U Lema ludzie latali rakietami kosmicznymi

źródło http://astro.zeto.czest.pl/

Natomiast w filmach s-f ludzie(i nie tylko) latają statkami kosmicznymi

źródło http://archiwum.wiz.pl/

obecnie rakiety służą raczej do wynoszenia statków na orbitę, a nie do latania nimi :)

Wreszcie mi się coś rozjaśniło :D

wracam do rękawiczki, chciałabym dotrzeć do końca pracy do kciuka ;)
Kasiu miałaś rację, Eden był/jest genialny :D
Lem jest/był niesamowity, cały czas próbuję dojść czemu jego książki mi się tak dobrze czyta.
Bo właśnie zaczęłam "Pamiętnik znaleziony w wannie"(czwarty Lem z rzędu).

Wnioski:
1. podejrzewam mój ścisły (ściśnięty) umysł informatyka o zamiłowaniu do tego gatunku literatury
2. styl bycia bohaterów, ich mentalność, otaczający ich świat i jego specyfika

W Niezwyciężonym nie zwróciłam na to zbytniej uwagi, ale w Edenie wbiło mi się to głęboko, u Lema rakiety są pionowe. Czy w którymś filmie s-f widzieliście rakietę z wewnętrzną strukturą pionową? Wszystkie są poziome ;)
Siatkowe koszule to standard ;D
W Edenie 5 facetów nareperowało rozbitą rakietę i spokojnie sobie nią poleciało, kiedyś to jednak ludzie byli lepiej wykształceni ;)
W Pamiętniku, który czytam sobie obecnie akcja dzieje się w tajnym pentagonie (USA) wszyscy namiętnie piją tam herbatę w szklankach, jedzą kartoflankę, a sekretarki plotkują i robią na drutach ;)
i właśnie ten duch książek Lema(mam wrażenie) wciąga mnie tak w świat Lema :D


A teraz w blogo temacie:
na polu robótkowym jestem wszędzie w trakcie.
Biała chusta wykańcza się (ponownie) baardzo powoli, machanie igłą z potwornie długą nitka jest czasożerne :/ ale już po tym co zrobiłam widzę, że będzie duuuuuuużo lepiej :D

Puchaty śnieżek za oknami natchnął mnie do moich wymarzonych rękawiczek , więc zabrałam się za nie w pracy ;) Założe się, że jak je skończę to akurat śnieg zniknie -_-

A w domu szaleję na rowerze z rudym płaszczem, idzie mi powoli, ale po tym jak Dagny napisała ile czau zajęły jej łapy już wiem czemu ja się tak wlekę, bo na drutach robię 30min po obiedzie, godzinę na rowerku i od 45 do 1,5 wieczorem przy serialu/filmie

PS. dziś jest Tłusty czwartek

Rocznicowo:

Według książeczki zdrowia (bo ja mam sklerozę) Havoc kończy dziś 4 lata. Ale ten czas szybko leci, jeszcze miesiąc i Polar będzie miał 3 :D
niby już dojrzałe klocuchy, a wczoraj po mieszkaniu ganiali się z taka prędkością, że łapy im się plątały na zakrętach i tylko co jakiś czas było słychać "łup" gdy któryś zarył w krzesełko, stół, ścianę itp ;D







Wreszcie mogę powiedzieć, że skończyłam mój mechaty sweterek. Kończyłam go kilka razy, bo:
1. nie przewidziałam, że jak się coś rozciągnie, to się równocześnie skróci
2. mimo, że książka twierdzi, że zamykanie oczek poprzez przerabianie dwóch razem jest elastyczne, to się jednak myli
3. nie przewidziałam, że jak poprawię ściągacz w dekolcie tym samym sposobem do na dole swetra, to mi tenże sweterek zacznie zsuwać się z ramion...

zdjęcie pokazuję tylko jedno, bo mój szanowny mąż stwierdził, że on nigdy nie umiał robić dobrych zdjęć i rzeczywiście, nie wyszły mu za dobrze XD
Pomijam fakt, że nie mam makijażu za to mam nadwagę ;)

jakieś podsumowanie:
druty: 6mm, ściągacz przy dekolcie 5mm
włóczka: jakaś cieniusieńka bukla, sweter robiony w dwie nitki
waga: ???, na pewno nie dużo
model: projekt własny
wzór: dość popularny książkowo-gazetkowy (mogę wkleić) 


Jako bonus dodaję moich "pomocników", którzy w najlepsze przeszkadzali mi w dłubaniu sweterka.
Polar grzejący kłębki w koszyczku

Havoc przejmujący koszyczek siłą (kłębki nie miały tu nic do gadania)

Podjęłam też wreszcie ostateczną?? decyzję w sprawie płaszcza
Będę go robiła na podstawie DROPS'owego sweterka z celtyckimi warkoczami


Bez modyfikacji się nie obędzie, bo mam jednak grubszą włóczkę ( z tyłu będzie tylko jeden inny warkocz na środku).
Gryzę się też czy robić reglan czy rękawy na prosto i czy na przykład zrobić stójkę i odpinany kaptur, ale do tego jeszcze mam kupę rzędów czasu.


A na dobry początek tygodnia oferuję lekko zmodyfikowane powiedzenie

"czego oczy nie widzą, to ręce opadają"

czyli co fretki robią jak ich nie widzisz  ( moje biedne poduszki ;/  )


na weekend sprowadziłam do domu Jarosława (tajny współpracownik Hiacynt)
powoli się rozwija :D
no i tym optymistycznym akcentem wracam do pracy :/

PS.
Kath - Pohjan neito ( żakiet ) : Telemark Drift, 100% Peruvian wool, 50gr =94m, 23x36= 10cm, druty 3mm
Louhi ( płaszcz ) :  PatonsClassic Wool, 100%merino, 100gr = 203m, 17x26 = 10cm, druty 5mm

PS2. moja chusta wróciła na druty i poprawiam jej brzeg, bo się zaczęła zawijać z powodu średniej elastyczności zamknięcia oczek (oj uczę się na błędach, uczę)
wryy, tego nie przewidziałam
próbki z Alpiny wyszły mi tak inne od tych z oryginału Louhi, że nie mam szans na zrobienie tego płaszcza z tej włóczki
orginał - 18x26
Alpina - 11x19

w akcie desperacji myślę nad Sylvi, ale żal mi wydawać kasę na wzór, bo nie jestem do końca pewna czy go chcę (jakbym była pewna na 100% to bym kupiła), chyba posiedzę dziś i poszukam insiracji :/ w końcu coś wymyślę...

na pocieszenie, znalazłam sposób na elastyczne zamykanie oczek.

Szyte/elastyczne zakończenie

Utnij włóczkę tak, aby robótkowa nitka była przynajmniej 3 razy dłuższa niż krawędź, którą będziesz kończyć [tutaj: obwód ściągacza]. Osobiście polecam zostawić nitkę 4x dłuższą. Nawlecz igłę i postępuj według wskazówek:

Przeciągnij igłę z nitką przez pierwsze 2 o. na lewym drucie tak, jakby miały by przerobione lewo, a następnie z powrotem przez pierwsze oczko, które należy po tym spuścić. Powtarzaj aż zakończysz wszystkie oczka.

(opis skopiowany ze strony druciarni )


uratowało to mój mechaty sweterek(muszę mu jeszcze pochować nitki)

i chyba potraktuję tą samą metodą chustę, bo jak wczoraj zarzuciłam ją na siebie, to się zaczęła na czubku rolować....

Z rowerkowych wyliczeń wychodzi mi, że kwadracik do afgana robię w 80min i chyba będzie to moja stała robótka jeżdżąca.

Nie pokazuję dziś żadnych zdjęć, bo nie mam zupełnie nic do pokazania :/

no może jednak coś pokażę (nie swojego), a mianowicie zauroczył mnie wieloryb

autorstwa ROMAN SOCK , jest przesłodki, nie mam ipoda(jakoś mnie toto nie pociąga), ale na mój zestaw do Nokii też byłby dobry :D
chyba poświęcę kawałek morskiej Oliwii na niego (najwyżej będę miała rękawiczkę bez palca)


Odszpilkowałam wczoraj po południu chustę :)
Udało mi się wymyślić nawet przenośną "matę" do blokowania, bo inaczej to, albo spałabym na narożniku w salonie, albo frety miały świetną, acz krótkotrwałą, zabawę w rozszarpywanie "fajnej siateczki"

oto mój grubaśny koc "mata do blokowania", którym w zależności od pory dnia manewrowaliśmy z mężem do sypialni, bądź do salonu XD  


Przy naciąganiu musiałam rozciągnąć praktycznie każdy listek, ale efekt końcowy wart był tych nastu minut zabawy w równe naciągnięcie.
 


w sumie na chustę poszło mi 38g cieniutkiej mochero-podobnej włóczki niewiadomej firmy i składu, 
druty 4mm.
zaczynałam od jakieś 3 oczek, a skończyłam na ok. 280 :)
chusta jest mniejsza o jeden rząd tych bardziej dziurawych liści. Kobieca intuicja wróżyła mi, że mi włóczki zabraknie jak zrobię te liście i miała skubana rację, bo bez nich zostało mi na koniec włóczki na może jeden rząd.

Rowerkuję sobie dalej, w weekend trochę mniej, bo jakoś tak zawsze było coś innego do zrobienia.

Gosiu dziękuję za wszystkie rady dotyczące robótkowania na rowerze :D

Wczoraj miałam nadzieję na spokojny seans z kwadracikiem do afgana bo są proste w wykonaniu (dłubanie na pięciu drutach podczas jazdy na "rowerku" wygląda nieco groźnie), ale nie, to było by zbyt piękne ;) po 20min pedałowania, z transu wyrwał mnie domofon. Paczkonosz przyniósł mi włóczusię z interfoxu :D

Morską Oliwię na rękawiczki, którym nie odpuszczą, cieniowanego Pearla nie wiem na co ;D
i rudą Alpinę na płaszczyk.
Płaszczyk będzie czymś pomiędzy tymi dwoma widocznymi na zdjęciu, a własnym wkładem.
Główny wzór będzie normalnym ryżykiem, no i być może trochę przerobię fason.
Na pewno będzie nad kolano, ze stójką(Pohjan) i dopinanym kapturem(Louhi), rękawy(Louhi),
Louhi - długi płaszcz
Pohjan - żakiet 
Zdjęcie robione ciemną nocą, a kolory mam wrażenie o niebo lepsze niż na stronie inter-foxu  (gdybym nie miała fizycznych próbek Alpiny, nigdy bym się nie zdecydowała na ten kolor, poatrząc na to co jest w ofercie)

Brahdelt  przy jeździe z drutami trzeba się skupić głównie na drutach, o nogach myślę tylko w momencie ruszania "z miejsca". Podobnie działa na przykład czytanie w metrze książki bez trzymanki, głównie skupia się na książce a w tle pilnuje się równowagi ;)
Jestem taka z siebie zadowolona, że aż postanowiłam pochwalić się moim osiągnięciem już dziś, a nie tak jak zwykle dopiero następnego dnia rano w pracy.

Rozpoczęłam dziś operację pod tajemniczym kryptonimem "Jeżdżenie na drutach". I muszę przyznać, że jest to genialne posunięcie. Pomysł podpatrzyłam u Gosi
Jest tylko drobna różnica w urządzeniu, bo mój rowerek nie ma siedzenia, tylko jest tym klocem z rodziny orbitreków, więc cały czas czułam się jakbym machała drutami wchodząc po schodach ;D

A oto mój nowy warsztat drutowy :D (Drugi to kanapa jak odglądam film)
Lekko pochrupujący sprzęcior na zielonych chodniczkach, reklamóweczka (dobrze chroni kłębek przed odturlaniem) i chustokłąb gotowy do drutowania :D

Początkowo nie dawałam sobie zbytnich szans na więcej niż 10 minut, bo zawsze jak jeździłam przy anime, wymiękałam gdzieś w tych oklicach czasowych.
A tu szok O_O 30min a ja dalej ciągnę :D

Dałam sobie spokój dopiero jak na liczniku zobaczyłam to:

60minut :D
może dystans nie jest jakiś powalający bo tylko 10km i niby383kalorie, ale ostatnio godzinę to ja jeździłam 2,5 roku temu zanim kupiłam Polara (bo potem mały biegający potwór, terroryzujący przy okazji  Havoca, zajął mi cały wolny czas. Bo małe fretki są takie słodkie , że poza ich obserwowaniem nie ma się już czasu na nic, oj nie ma).
Z drutowaniem było nieco gorzej, bo w ciągu godziny zrobiłam całe 4!!!!! rzędy :D porażka, nawet przy filmie robię szybciej, he he.
Pocieszam się, że to były długie rzędy z kupą narzutów i jeszcze jeden musiałam do połowy spruć, bo się pomyliłam.
W każdym bądź razie projekt "Jeżdżenie na drutach" będę kontynuowała, najwyższa pora zrzucić trochę zbędnego tłuszczu, no i samopoczucie mam lepsze po takim wysiłku.

Powrócłam też do zabawy z farbowaniem włóczki, przetestowałam zielone odcienie na włóczce Kartopu Bebe.



Zapuściłam 4 zielone soczki z kawałkami włóczki.



Ciemny zielony, pistacjowy



khaki i oliwkowy

efekt godny dalszej zabawy w farbowanie
1.orginał 2. ciemna zieleń 3. pistacja 4. khaki 5.oliwka


PS. robię właśnie chałkę z połowy porcji, mniejsza ilością cukru i bez rodzynek, ciekawe co mi wyjdzie :D

i stukot klawiatury, klikanie myszki, tupot fretek... czasami jednak w tle przebija się stukanie drutów, bo mimo iż leń po przeziębieniowy jeszcze we mnie siedzi, to robienie na drutach zaczyna być od niego  silniejsze :D

na 90% oceniam na przykład obecny stan mojego sweterka(zdjęcie popołudniowe, ale i tak wyszło potwonie ciemne mimo lampy)

pasożyt wdarł się w kadr ;)


Sweterek byłby już skończony, ale jak to u mnie bywa, nie przewidziałam tego, że jak go założę to on się rozciągnie w szerz i już nie będzie taki długi -_-
Ratuję się ściągaczem dolnym. Poza tym ściągacz w dekolcie też muszę spruć i zrobić większymi drutami, bo jakiś taki przy ciasny wyszedł (ech ta moja szeroka klata).
Muszę też zasięgnąć pomocy w literaturze fachowej na temat elastycznego zakańczania oczek, żeby te ściągacze nie były takie toporne na końcach, bo to miał być rozciągliwy sweterek w zamyśle ;)

Na drodze do ostatnich 10% swetra stanął mój wyjazd do rodziców, a właściwie druty 4mm i kłębek czegoś cieniastego i moherowego.
No bo przecież nie będę tachała pociągiem swetra w plecaku, po to tylko żeby go potem w tym plecaku wieźć z powrotem.
W sprawie bagażu zawsze miałam podejście minimalistyczne ;D

Na ofiarę mojego wyjazdu obrałam sobie, dzielnie wygrzebaną na ravelry, chustę.
Bo ten moherowy kłębek tak jakoś za mną chodził, a dodatkowo mam zapotrzebowanie na coś cienkiego pod szyję na okres wczesno-wiosenny.
Mimo, że ciepłe dni jakoś na razie się nie zapowiadają, to chusta będzie jedną z znajszybciej wydrutowanych przezemnie rzeczy, a to przez ten kłębek. Dla czego kłębek? Bo jest mały i go sobie dodatkowo nie zważyłam, a jestem potwornie ciekawa czy mi wystarczy na całość. Na razie uparcie twierdzę, że wystarczy.

W formie zwiniętej chusta jest mięciutka i milutka



w rozwiniętej, jeszcze nie wiem, bo nie chciało mi się przytulać do najeżonej szpilkami leżanki ;D



Jedno czego jestem pewna, blokowanie tej chusty nie minie XD

Z chlebowego placu boju: chleb czosnkowy

Jest idealny na okres przeziębieniowy, jego czosnkowość niestety koliduje nieco z dżemami czy miodem, ale co tam :D

Jak zwykle zrobiłam go z mojegoulubionego przepisu bazowego.
1 podejście - drobno posiekane 4 ząbki czosnku - efekt - delikatnie czosnkowy, fajny do zapiekanek :)
2 podejście - w książeczce z przepisami na chleby drożdżowe była mowa o dwóch główkach czosnku, ale postanowiliśmy z mężem nie szaleć aż tak bardzo i daliśmy jedną główkę czosnku. Efekt przerósł nasze najśmielsze oczekiwania. Czosnek w takiej ilości doszczętnie zabił nasz biedny zakwas i w rezultacie maszyna "wypluła" nam ok 4cm wysokości gniotowatego zakalca O_o. O dziwo był nawet jadalny, no ale bez przesady ;D 




3 podejście - 5 drobno posiekanych ząbków czosnku, moim zdaniem maksymalne stężenie jakie może wytrzymać zakwas (nie zamierzam experymentować nad prawdziwą granicą). efekt - chlebek wyszedł pięknie wyrośnięty i delikatnie czosnkowy i o to chodziło ;)


wracam do pracy :/