Pożegnalne śniadanko ;) 


Spakowani, zwarci i gotowi do drogi tym razem postanowiliśmy nie popełnić podróżniczego błędu i nie pojechaliśmy bezpośrednim autobusem na lotnisko (Seoul = korki). Wybraliśmy metro z jedną przesiadką. Co okazało się super wygodnym rozwiązaniem, niedrogim i zupełnie pozbawionym niezaplanowanych opóźnień.



TIP WYCIECZKOWY:
Incheon jest jednym z tych dużych lotnisk. Więc warto być tam dobre 2 godziny przed czasem. Zostawienie bagażu lukowego trochę trwa, potem trzeba odczekać parę minut, bo go jeszcze sprawdzają.
Potem mamy security check, co zawsze zajmuje czas, bo kolejka, trzeba się wypakować, spakować...
Potem mamy jeszcze okienko imigracyjne, czyli kolejna kolejka.

Ogólnie po całym tym procesie dostawania się na część zamkniętą lotniska mieliśmy już niedużo czasu na cokolwiek. Jedyny cel jaki nam przyświecał to jedzenie~~
Bo alkohole dupy nie urywały, kosmetyki też były dość standardowe, reszta to przepłacanie za bycie na lotnisku.

Koreę pożegnaliśmy wiec typowo koreańskim daniem, którego nie zdążyliśmy zjeść wcześniej.
Naengmyeon - potrawa na zimno z makaronem na wołowym wywarze, warzywkami i jajkiem (ugotowanym jak widać niezdrowo długo). Całość może nie wygląda porywająco, ale była pyszna :)

Wracaliśmy również bezpośrednio Korean Airlines. Przyjemny lot, jedzonko smaczne. Znowu były 3 dania do wyboru (niewegetariańskie). My wybraliśmy koreańskie danie z ośmiorniczką na ostro.  W połowie lotu dostawało się jeszcze zagrychę (onigiri, orzeszki, albo cośtam). Przed lądowaniem zaserwowano drugi ciepły posiłek ale nie mogę sobie przypomnieć co to było ;)
Jako ciekawostka, 90% pasażerów to byli azjaci. Połowa z nich to Japończycy, obsługa władała więc koreańskim, angielskim i japońskim, czyli to jakaś dość popularna trasa dla Japończyków.

Podsumowując. Lot super, koreańskie linie lotnicze upycham gdzieś na szczycie listy "jakość lotu" w okolicach JALa.
Czas wrócić do domu.

Dziś bez śniadania. To znaczy śniadanie bylo, ale jakoś tak zapomniałam o zdjęciu.

Plan na dziś był dość prosty. Zabić trochę czasu na jakims bazarze. Pójść na burgera, spakować się, popływać i pójść na piwo.

Wybraliśmy się więc metrem na Dongdaemun Market (stacja Dongdaemun History & Culture Park, Seul, Korea Południowa).



Po drodze rzuciliśmy okiem na budynek  Dongdaemun Design Plaza zaprojektowany przez Zahę Hadid.



I na żaden bazar ostatecznie nie poszliśmy ;)


Byliśmy za to przy kolejnym kawałku muru Seulskiego (było też muzeum muru, ale nie mieliśmy na nie czasu).



I poszliśmy zbadać lepiej Dongdaemun History & Culture Park.





Przy okazji trafiliśmy na wystawę poświęconą historii kufrów i toreb podróżnych zaprojektowanych przez Louis'a Vuittona.











Po liźnięciu odrobiny kultury, czas było zagryźć całość lanczem.
Na który wybraliśmy się do upatrzonej wcześniej knajpki - Yankees Burger, niedaleko naszego hotelu. Zamówiliśmy specjalność zakładu - Ikseon Hawaiian Burger - z ananasem i dżemem borówkowym. Było warto.


Nie pozostało nam teraz juz nic innego jak zabrać się za pakowanie... chlip~~

Wieczorkiem jeszcze skoczyliśmy oblać udaną wycieczkę ;)
Bo była na prawdę udana.
Konsekwencje wagowe odrobi się w polu. Taki to już koszt turystyki jedzeniowej.



Ale zacznijmy od śniadania ;)
Dziś trochę bardziej po europejsku - granola.


Plan był prosty, katedra na Myeongdong, kawka, basen, grill.

Punkt pierwszy odhaczony. Neogotycka katedra. Całkiem ładna, jedyne co było dziwne, że w środku było nietypowo ciepło.





Gołębie są wszędzie ;)




Kawa też została gładko zrealizowana. A potem zobaczyliśmy koło wielkiego, wysokopółkowego domu towarowego jakieś stragany. Pamiętacie straganik z podróbkami z pierwszego postu o naszej wizycie na Myeongdong? To był tak zwany pikuś ;)
Tak więc u podnóży drogiego domu towarowego znajduje się mekka podróbek, akcesoriów kuchennych, ubrań ala "Faszyn from Raszyn" i jedzenia w cenach bardziej lokalnych.
Zasada na takich bazarach - płać gotówką - możesz się wtedy nieco potargować, a za większe zakupy dostaniesz upust. 
Wyszliśmy z bazaru z kilową torbą orzeszków pini i kilową nasionek konopii (dobre zapasy zdrowych dodatków do jedzenia nie są złe ^v^)



bonusowy punkt - lody :) Baskin Robins jak zwykle daje radę ^v^


Potem odsapnęliśmy nieco, skoczyliśmy na basen i dobrze wymęczeni i głodni ruszyliśmy na wypaśna kolację - koreańskiego grilla.

Grille wyglądają tak

Knajpka (poza godzinami wieczornymi) wygląda tak


 Grill śmiga zasilany rozżarzonymi brykietami


A tu juz mamy całość (prawie, bo część mięsa mam na taborecie) - mięso (boczek, podgardle), trzy różne zupy (na zimno z kiełkami, na ostro z tofu i coś ala jajecznica), grzyby, kiszonki, czosnek do grillowania, sałata do zawijania mięsa, cebulka, ostry sos, sól i sproszkowana soja (kinako).
+ piwo.



Jakie to było dobre *^v^*

Wakacje powoli dobiegają końca, ale śniadanie musi być ;) Bo po mieście się na głodnego ciężko jednak bryka.


Na liście miejsc do zaliczenia zostało nam jeszcze kilka drobiazgów. 
Jednym z nich była ekspatowa dzielnica Itaewon. Imprezownio - ciuchownio - jedzeniownia. Mnóstwo knajp z kuchniami z całego świata i mnóstwo obcokrajowców, a w pobliżu amerykańska baza.
Jak się przekonaliśmy nie ma co tu zahaczać w ciągu dnia.... A jakoś imprezować wieczorem nam się nie chce (starość?) 





Szybka decyzja - i ze stacji Noksapyeong szurnęliśmy na Hongdae na coś wypaśnego do zjedzenia.
Po drodze na stację znaleźliśmy dowód istnienia cykad. Sama stacja okazała się też dość ciekawym obiektem :)




Hongdae nas nie zawiodło :) Na lancz był więc jokbal - świńska nóżka gotowana w sosie sojowym i przyprawach :3


W skład zestawu wchodziły kiszonki i kwaszonki, sosiki do mięska, zupa z ogórkiem i galaretką muk.


A potem doszła sałatka i mięso~~~ (pod pierzynką z puree czosnkowego)


Dla takiego mięska warto nie być wegetarianinem ;) Mięciutkie, tłuste (pozbawianie mięsa tłuszczu to zbrodnia na smaku), soczyste, odpadające wręcz od kości.



Jak już byłam na Hongdae, to i nabyłam trochę skarpetek do kolekcji, nie uznaję gładkich, poważnych, dorosłych skarpetek ;)



A że godzina była młoda, postanowiliśmy pojechać na Stację Soul do Lotte Mart na zakupy przedwyjazdowe. Uwaga - Nie warto marnować czasu na ten Lotte Mart. Ale przy okazji w kawiarni spróbowaliśmy sobie czegoś, co intrygowało nas od jakiegoś czasu, czyli nitro cold brew. 
Okazało się być to kawą /sokiem jabłkowym lanym z mini kega, jak piwo :3


Żeby szaleństwu kicania po mieście stało się za dość, to kicnęliśmy do Lotte Martu w którym byliśmy tydzień temu (stacja metra Cheongnyangni), kupiliśmy trochę jedzenia na wywóz ;) Koreańskie nożyczki do jedzenia i w drodze powrotnej zgarnęliśmy jeszcze typowego koreańskiego pączka ze straganu - smakował jak dobry pączek, bez nadzienia :3


PS. zrobię haul kosmetyczny i taki ogólnozakupowy, tylko wszystko mam chwilowo upchane, więc jak się będziemy pakować, to przy okazji machnę zdjęcia.