Przez te szwajcarskie dni wolne mój organizm rozstroił się do tego stopnia, że wydaje mu się że dziś jest środa. Wczoraj nie chciał tego zupełnie przyjąć do wiadomości, więc z jednodniowym poślizgiem czynię cośrodowy meldunek robótkowo-książkowy :)
Bo wczoraj było Wspólne dzierganie i czytanie u Maknety :)



Dzielnie dziergam mój szal. został mi już jedno brioszkowe pełne okrążenie i około 10cio rzędowy brzeg :) i blokowanie v_v


Książkowo - znowu sięgnęłam do Seveneves Neala Stephensona(niestety dalej jestem gdzieś w początkach, więc nie mogę się jeszcze ustosunkować do treści), niestety bardzo skutecznie przeszkadzają mi w tym Playstation i to:

Żeby ten język wchodził mi tak jak mi nie chodzi to była bym bardzo, bardzo szczęśliwa v_v

W kolejce drutowej czeka mnie sweter męża, zaczęta w zeszłym roku szydełkowa narzutka, którą musze przemyśleć, i pudło puchatej, cieniutkiej Dropsiny. Mam więc motywację do dziergania szala, tylko te rzędy są już tak długie, że idzie mi to jak krew z nosa  ech~~ ale walczę :)



Muszę się pochwalić, że od ostatniego wpisu o kwiatkach, mój liść laurowy zaczął tak szaleć, że obecnie nie do końca mieści mi się na parapecie... Ciekawe czy uda mi się go nie zabić przez conajmniej rok. Bo już mi się suszone liście w słoiku nie mieszczą ;)


Storczyk natomiast stracił ostatnie kwiatki, więc chyba przeniosę go na parapet, żeby miał szansę na więcej słońca i zobaczymy czy mi jeszcze kiedyś zakwitnie.

PS dla Jonki - ty wiesz, że ta moja ikeowa lawenda chyba nie pachnie? Nawet nie wiedziałam że takie istnieją... ale jestem z tego powodu przeszczęśliwa *^v^*
U nas właśnie szaleje długi weekend. Pogoda dopisała idealnie, więc w piątek pojechaliśmy do Niemiec. A dokładniej do Konstacji, bo to najbliższe niemieckie miasto licząc od Zurychu.

Mieliśmy jasno nakreślone cele podróży. Zwiedzanie - ogórki kiszone - relaks - i może coś jeszcze.

Przybywam więc z paroma zdjęciami z Konstancji, krzywawe i telefonem wprawdzie, ale jak się ma sklerozę, to zapomina tego i owego... na przykład aparatu ;)

Widoki z portu i innych punktów nadjeziornych








urywki ze starego miasta




widoki z wieży  Katedry Najświętszej Maryi Panny







tu mi się uchwyciła knajpka w której obiadowaliśmy. Niestety mimo wstępnego zachwytu jakoś ostatecznie polecać jej nie będziemy, no chyba że miłośnikom nadmiernych ilości rozpuszczonego sera żółtego typu gołda? bo tego to tam nie żałują ;)







wnętrza katedry














niedoceniony element każdego kościoła - organy. Zawsze odnoszę wrażenie, że ludzie zwracają uwagę na wszystko zwiedzając kościoły, ale zapominają się obrócić i popatrzeć na organy, które często są równie zapierające dech w piersiach jak ołtarz.




i katedra z zewnątrz


Zdjęć zapewne byłoby więcej, ale słonko dawało tak ostro, że wszystkie pozostałe były by "pod światło", czyli czarna plama na niebieskim tle.

A teraz małe wyjaśnienie ogórkowe. W Szwajcarii nie ma ogórków kiszonych (pomijam internetowy polski sklep z ogórkami KWASZONYMI), nie jest też banalnym znaleźć ogórki gruntowe nadające się do kiszenia. Więc próbujemy obejść system. Czasami przylatują z nami ogórki z polski (nie w słoikach), a i Niemcy tez je posiadają w sprzedaży. Zrobiliśmy więc wczoraj mały risercz i wróciliśmy z dwoma słoikami czegoś ala ogórek kiszony i pętkiem krwiaszanki ze słoninką :3 będziemy testować ^v^
Ostatecznie zawsze mogę przywozić 20kg ogórków kiszonych z polski ;D na to nie ma ograniczeń celnych hehe

miłej soboty wszystkim życzę
Środa wraz z ładną wiosenną pogodą zmotywowały mnie do wyciągnięcia ręki po aparat.

uwieczniłam więc kilka zieleninek, póki żyją. Nie ukrywam, że ręki do roślin to ja nie posiadam.
Jedynymi prężnie rosnącymi u mnie roślinkami są sukulenty i kaktusy. Nawet rośliny jadalne odmówiły mi posłuszeństwa. Może to ta Szwajcaria im nie służy? 

Przedstawiam więc moje wiecznie uśmiechnięte zwierzątko - a imię jego Zbigniew ^v^
 

Na balkonie zagrzała miejsca lawenda, niby lawendy nie lubię, ale w formie zielonej i doniczkowej jakoś tak mój uraz do jej zapachu nieco zelżał . Nawet doniczkę ma lawendową :3


A tu potwierdzenie mojego braku ręki do kwiatków jadalnych... mój czwarty!! liść laurowy w ciągu niecałych dwóch lat v_v
1. był felerny, zahibernował się i przez całą zimę pluł mi czymś na okno
2. był żywy, ale przypadkiem go zasuszyłam w zeszłe wakacje..
3. zasuszył mi ostatnio przypadkiem mąż, albo kwiatkowi się zmarło z tęsknoty za mną ;)
4. póki co żyje, ale ma za sobą dopiero niecały tydzień przebywania ze mną ;)

jakby nie było mam teraz pełen słoik suszonych liści i wspomagam nimi od czasu do czasu obiady w trakcie ich gotowania.



a teraz ta zapowiadana zima.
Czyli moje dzierganie i czytanie, bo dziś przecież mamy 

WSPÓLNE DZIERGANIE I CZYTANIE u Maknety


Zima pierwsza - robótkowa
i wcale nie oznacza ona 100% zastoju. Przyznaję, sweter męża chwilowo zamarzł, ale za to mój szal sunie powoli do przodu.
I właśnie tu mamy tą zimę pogrzebaną ;) bo to robótka zimowa. Chętnie bym się przeniosła na coś lekkiego i wiosenno letniego, zwłaszcza, że Brahdelt ostatnio zainspirowała mnie miękkim cienkim sweterkiem.

udzierg zamrożony :



udzierg zimowy acz w gorącym okresie swojego powstawania ;)


nawet merynos poczuł wiosnę i kłębek się ułożył w kwiatuszka


Czytelniczo u mnie niestety w tej chwili plaża (nawet lato mi się wdarło do tego wpisu hehe)
Wróciłam do męczenia "Złodziejki książęk" po niemiecku, próbowałam wystartować ze Stephensonem na Kindlu i jakoś wszystko sprawia, że ani jedno ani drugie nie może ruszyć z kopyta.
Może w przyszłym tygodniu będę miała się czym pochwalić? Muszę więc nad tym popracować.