Ponieważ za każdym razem chwilkę zajmuje mi odnalezienie fragmentu, który obok muchy spalonej między kablami(Opowieści o pilocie Pirxie), werżnął mi się na całe życie w pamięć - kurcze Lem to potrafi pisać, tak żeby go zapamiętać - wstawię go (fragment) tu sobie ;)

"Horpach zrzucił płaszcz.Miał pod nim spodnie i siatkową koszulę.Przez jej oka wysuwały się gęste, siwe włosy jego szerokiej piersi."
Stanisław Lem "Niezwyciężony"1963


Do tej pory widuję w lato starszych panów w siatkowych podkoszulkach (ciekawe czy można jeszcze takie kupić?) i są to niezapomniane doznania, nie koniecznie pozytywne ;D
Standardowo w maszynach piecze się chleb na drożdżach, chyba dla tego bo tak jest najszybciej. 5min kompletowania składników, 3 kliknięcia przyciskiem i praktycznie chlebek gotowy.

Jeśli ktoś jednak ma odrobinę więcej czasu, to zachęcam do przerzucenia się z drożdży na zakwas.
Różnica między chlebem na drożdżach a na zakwasie jest ogromna, chleb ma inną konsystencję inny smak i nie czerstwieje, nie kruszy się, po prostu bajer.

CHLEB ŻYTNI NA ZAKWASIE PIECZONY W MASZYNIE

podstawowym składnikiem tego chleba jest oczywiście zakwas.
Mnie świniak dwa razy spleśniał jak go robiłam, 
ale mężowi z innego przepisu niż mój wyszedł idealny.
oto przepis --> zakwas

Zakwas potem można spokojnie trzymać w lodówce i wyjmować go na czas pieczenia chleba.

a teraz mój poddawany wielokrotnym modyfikacjom, w celu dopracowania, przepis podstawowy (bo ja jestem leniwa i w sumie lecę cały czas na chlebie żytnim)

Przepis (na ok 1kg chleb):
400gr zakwaszonego ciasta
80gr mąki żytniej
270gr mąki przennej
2łyżki oleju/oliwy
2łyżeczki soli
1łyżeczka cukru
220ml wody

to wszystko zamykamy i w przypadku maszyn moulinexu pieczemy na programie 3 na średnią skórkę i 1kg wypiek.

Skoro mamy zakwas i przepis, to czas to połączyć w chleb.

Wyciągamy zakwas z lodówki, dokarmiamy go. Czyli dosypujemy 50gr mąki żytniej +50ml wody, mieszamy i odstawiamy w ciepłe miejsce (zimą grzejnik ;) ).
po paru godzinach (u mnie średnio ok 3) zakwas powinien być już nażarty i wyrośnięty, więc czas na zaczyn(zakwaszone ciasto)
do naczynia wsypujemy/wlewamy 200gr mąki żytniej + 200ml wody + 2-3 łyżki zakwasu.
mieszamy, odstawiamy w ciepłe miejsce na ok 7-10 godzin.
no a potem wyrośnięte ciasto wrzucamy do maszyny razem z resztą składników z przepisu.
i po 3,5godziny wyciągamy gotowy pachnący chlebuś.

U mnie działa to tak, wstaje o 6 rano, dokarmiam zakwas, mąż wstaje rano i ok 9 robi zaczyn, wracam z pracy i ok 16 zapuszczam chlebek. Ciekawe jak to będzie wyglądało jak przestaną grzać ;)

Nasz zakwasik ma już parę miesięcy, bardzo dobrze się trzyma i dodatkowo pachnie sokiem jabłkowym :) 


Acha ja mam maszynę Moulinex OW5000 z dwoma mieszadełkami.
z przepisu wychodzi ok 1kg chlebek, do mniejszych maszyn należy oczywiście zmniejszyć proporcje ;)


 
tak wygląda podstawowy chlebek żytni. Chleb żytni zawsze zawiera mąkę pszenną, bo inaczej by nie wyrósł.


a teraz kilka przepisów bazujących na wyjściowym

1. Clebek bardziej żytni.
zamieniamy proporcjami mąkę żytnią z pszenną, czyli 80 pszennej, 270 żytniej

2. Chlebek śliwkowy (wcale nie jest słodki)
do podstawowego przepisu dodajemy 100gr drobno pokrojonych suszonych śliwek



3. Chleb paprykowy 
do podstawowego przepisu dodajemy ok pół drobno posiekanej papryki 

4. Chleb z ziarnami
50gr słonecznika
50gr dyni
25gr siemienia lnianego
25gr sezamu

5. Cleb z cebulą
2 cebule drobno pokroić, podsmażyć, dosypać do chleba
alternatywa
ok 100gr prażonej cebulki

6. chleb czosnkowy
1posiekana główka czosnku 

jak widać do chleba można dodać wszystko.
W razowym podmieniam np mąkę pszenną na pszenną razową

jeśli natomiast ktoś chce się jeszcze bardziej pobawić chlebem to zapraszam na stronę:

Wracając do mojej maszyny, to na blogu Kath odkryłam przepis na chałkę.
Na pierwszy rzut oka przepis wydał mi się dostosowany rozmiarowo.
Myliłam się ;D a może moje drożdże były za dobre???

Miejsce chałce skończyło się na szczęście dopiero pod koniec wyrastania.
Całą górę musiałam odciąć bo się z powodu bliskiego kontaktu z szybką nie upiekła ;)

rano okazało się że w cieście na szybce po środku jest rodzynek/ka, ale już nie wpadłam na to żeby zrobić mu/jej zdjęcie ;D

Następnym razem zrobię z połowy porcji, bo na razie wygląda to jak przerośnięte ciasto drożdżowe ;D ale i tak było dobre


PS. Kath wciągnęłaś mnie do "Edenu" ;) Leży sobie właśnie koło mnie, też o dziwo z 68 roku. Dzięki :)

Czyli taki sobie post ;)
Po wielu latach wspominania muchy spalonej między kablami w czymś tam "pilota Pirxa". Dla niewtajemniczonych, była to swego czasu lektura nie obowiązkowa w podstawówce. Wreszcie dojrzałam do przeczytania "czegoś" Lema. Zainspirował mnie notorycznie puszczany w telewizji Solaris z nagimi pośladkami Clooneya ;)
No bo jakie nasuwa się skojarzenie? Skoro książka doczekała się aż dwóch ekranizacji jako jedyna (no dobra, jest jeszcze jakaś polska zabytkowa ekranizacja Pirxa), to "musi" to być najlepsza książka Lema. (chyba była po prostu najłatwiejsza do zekranizowania ;) )

Wykopałam więc Solaris. Mąż mówił coś, że jest trudne w odbiorze i bla bla. Dla mnie było, hmmm, ciężko się pisze o dziele napiętnowanym sukcesem. Dla mnie więc było, hmmm... normalną książką? Przesycony opisami planety s-f. 
O dziwo cała ta opisówka nie była nawet zbytnio nudna, ale też niezbyt porywała do bezgranicznego wtopienia się w lekturę.
Co dla mnie znaczyło jedno. Może ja jeszcze nie dojrzałam do geniuszu Lema?

Na szczęście wydanie Solaris, które posiadam ma jedną ogromną zaletę, w tomiku oprócz Solaris jest również Niezwyciężony.  
I to jest naprawdę świetne opowiadanie. Miejscami wciąga jak "sedes w TGV" I dzięki niemu wiem, że Lema nie porzucę ale będę do niego wracała co jakiś czas ;)

Książki sobie czytuję na trasie dom-praca-dom, więc nie mają one wpływu na moją wegetację domową. Bo domowo dalej wegetuję.  Wprawdzie jestem już zdrowa (dzięki za życzenia, podziałały), ale moje przeziębienie przepłynęło do męża, no i teraz mam kolejny pretekst żeby nic nie robić, no bo przecież chory facet wymaga ciągłej opieki  ;)

Kite Designer widzisz, bo one na szczęście dość często śpią ;)  A z tym, że jak nie śpią (i są w zasięgu wzroku) to się ciągle śmiejemy, już się pogodziliśmy

a tak przy okazji dwie prawdy o fretkach (przynajmniej o moich)
1. Fretka jest słodka jak kilo cukru, tylko cukier nie ma zębów
2. Jeśli masz stresującą pracę, kup fretkę, jak wrócisz do domu i zobaczysz co ona z nim zrobiła, wszystkie bolączki normalnego dnia przestaną mieć znaczenie ;)


Na osłodę wilgotnego, mglistego i zimnego poniedziałku, dwie kreacje Havoc'a

WC fretka - szczotka sedesowa z naturalnego włosia, reaguje automatycznie na spuszczanie wody, pozostawia miły dla oka deseń małych stópek na terenie całej muszli, 



Fretka książkowa "Havoc the Librarian"  zwierzę o silnych plecach dotrze do każdej książki

a jak spadnie, to zawsze może służyć jako podpórka do drzwi

skąd Havoc the Librarian? ano stąd -> Conan the Librarian (UHF)

Dziabągi Polarny ćwiczył na Havocu, ale ten się obraził i zaczął unikać brutala. No i o dziwo chyba coś dotarło do Polara bo ostatnio Havoc znowu ma gładziutki karczek i znowu ze sobą "współpracują" i sypiają ;) a co do zdjęcia, to tylko podłogę macałam Photoshopem(mogłam wymazać kabel), więc futro jest w pełni naturalne ;)

Jestem przeziębiona już od jakiegoś czasu, mam wrażenie, że na początku zahaczało to nawet o chorobę. Efektem tego jest niestety totalne nieróbstwo. Od tygodnia zbieram się do napisania jakiegokolwiek posta (postępy sweterkowe, moje chlebki i chałka?, cokolwiek ), zdjęcia do niego leżą jednak cały czas w aparacie i jakoś nie mogę się zebrać do ich zgrania.

W przypływie natchnienia i odpływie przeziębieniowej niemocy wygrzebałam natomiast na laptopie zapas zdjęć naszykowanych do drugiej części ruchomych fretek :)

dziś "Polarnego walka o byt"
bohaterowie:
Polar
Pluszak (moja trzecia, a właściwie pierwsza fretka, Szwed ;) )












to zdjęcie wymiata ;)


Groziłam, że pokażę, że moje ogonki nie tylko śpią.
Oto dowody












dwa nabuzowane potwory i jak tu zjeść obiad?

Dziabągi - w sumie wsysamy ok litra dziennie(to się dobrze pije, ale potem chodzi się z klockiem w żołądku), reszta się lodówkuje. Zazwyczaj nie robimy aż tyle soku, to było pojedyncze szaleństwo ;)  Co do Polara, to krwawych zdjęć nie mam, bo zazwyczaj wtedy myślę o pierwszej pomocy, a potem jak już ochłonę, to już nie ma co fotografować

Tak to w życiu bywa, że jak jedne rzeczy przyśpieszają, to inne muszą w tym czasie zwolnić. Zwolnienie padło niestety na robótki ręczne.
Coś tam jednak idzie do przodu ;)

na przykład mechata bluzeczka ma już prawie cały rękaw (mam nadzieję ruszyć dziś z drugim)
coraz bardziej jestem ciekawa co mi z tego wszystkiego wyjdzie.
Przy okazji rękawa nauczyłam się Magic Loop, bambusowe druty na żyłce na szczęście się do tego nadają, bo z inoxami nie miałabym szans


Mucha też się trochę podpasła i zaczęła się już rozrastać na następny prostokącik wzoru (ciekawe za ile lat ja to skończę)

Przymrożona mroźnymi porankami zaczęłam kilka dni temu robić wełniane rękawiczki (zdjęcie). Wełna owcza, która miała się nimi stać odmówiła jednak posłuszeństwa (historia tej wełny to temat na innego posta), a poza tym w połowie pierwszej rękawiczki doszłam do wniosku, że to jednak nie ma szans być w moim rozmiarze, na szczęście zrobiło się znowu cieplej.
Rękawiczkom nie daruję i kiedyś na pewno je zrobię.

A co słychać u pluszaków? W sumie to co zwykle tupot, ciamanie i chrapanie na przemian.
Ostatnio eksperymentowały nieco i prawie zmieściły się na moich kolanach(Havok trochę spływał). Muszę im porobić trochę zdjęć w ruchu, bo wygląda jakby one gdzieś wiecznie spały... a tak nie jest...


W sobotę nawiedził nas tata z wałówką, więc przy okazji skoczyliśmy do Makro po oliwę i żwirek, ale że byliśmy tam samochodem, to sobie nieco przyszaleliśmy.

I tak, bagatela, kupiliśmy jeszcze 5kg marchewki i 5kg jabłek ;D
A oto efekt szaleństwa:

 Ponad 4,5l soku marchewkowo-jabłkowego.
Pyszne, zdrowe i domowe.


to w dzbanku to tylko 1l ;) 


Mnie się zaczął jakoś tak nie specjalnie, ale wszystkim innym życzę żeby był super :D
I dodatkowo od samego rana muszę podejmować bojowe wyzwania :/
Po dwóch tygodniach wolnego budzik o 6 rano był brutalny, ale co tam, lata praktyki i udało mi się podnieść od razu. Na autobus nawet zdążyłam. I nawet nie było korków. I na tym koniec piękna zimowego poranka. W autobusie kiepsko grzali, więc mi trochę palce u nóg zmarzły, co pociągnęło za sobą koszmarne przeżycia w trakcie oczekiwania na tramwaj, który przez pół godziny się nie zjawił (dodam że powinien jeździć co 5 min), potem inny się wlókł, a przesiadka mi uciekła.
Do pracy dotarłam 25min spóźniona i chyba bardziej wkurzona niż zmarznięta (a zmarznięta byłam). Na zakończenie sajgonu porannego, wchodzę do swojego pokoju w pracy, a tam grzejniki zakręcone. Może i bym się popłakała ze "szczęścia" ale mi było żal makijażu.
Chrzanię elegancję, jutro zakładam trapery ;P

A teraz nieco robótkowo, czyli co robiłam jak nie grałam na kompie i nie spałam podczas urlopu.

1. troszkę "podtuczyłam" krzyżykami Muchę ;) 


2. zaczęłam robić na drutach sweterek (z jakiejś takiej bardzo cieniutkiej bukli w dwie nitki),
druty inox mają tak potwornie sztywną żyłkę, że inaczej mi się nie udało ułożyć robótki do zdjęcia.
O samym sweterku nie mogę powiedzieć chwilowo zbyt dużo, bo jest to dzieło "wizji" i nie wiem jak się będzie ciągnęło dalej ;)

3. zrobiłam kolejne dwa elementy do kocyka (optymistycznie: jestem o kolejne 2 bliżej, jeszcze tylko 100coś do zrobienia ;D)


4. w przypływie ciekawości zaczęłam jakieś monochromatyczne cudo krzyżykowe, ale chyba na razie je uśpię, bo zauważyłam, że zaczęłam robić za dużo rzeczy na raz


5. przeprowadziłam eksperyment włóczkowy, czyli farobownie akrylu.
400gr włóczki + barwnik (niby napisane że na 0,5kg)


w trakcie wyglądało to jak barszczyk z cieniowanym makaronem :D

efekt. hmmm. bordo to to nie jest ;D wygląda jak rozlane na obrusie wino, chyba sobie zrobię torebkę z tego

wnioski:
400gr włóczki <> 0,5 kg tkaniny. Trzeba więcej barwnika (chyba)

6. mój różowawy sweterek poszedł do kosza (to znaczy wala się jeszcze w częściach po mieszkaniu, ale pójdzie). Przyczyna: po jednym założeniu zaczął wyglądać, jakby jego tył był o jakieś 10cm dłuższy od przodu, a przód zrobił się dziwnie pofalowany u dołu. 

A co robiły moje fretki? Havoc jak zwykle gdzieś sobie spał, lub galopował po mieszkaniu jak narowisty koń, a Polar? 
Czasami spał, ale głównie prosiakował, na zasadzie "jestem taki słodki, no i przyszedłem, no i zobacz jaki jestem słodki, to co? dasz mi coś bo jestem słodki?" (krwiożerczy paskud jeden)


No to teraz zabieram się do spełniania życzeń "Szczęśliwego nowego roku", czyli do pracy (oczywiście nie takiej zwykłej, codziennej i nudnej, tylko kreatywnej, pomocnej przy zmianie miejsca pracy, bo to mi juz zaczyna ciążyć)

;)