Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki. Pokaż wszystkie posty
Przez te szwajcarskie dni wolne mój organizm rozstroił się do tego stopnia, że wydaje mu się że dziś jest środa. Wczoraj nie chciał tego zupełnie przyjąć do wiadomości, więc z jednodniowym poślizgiem czynię cośrodowy meldunek robótkowo-książkowy :)
Bo wczoraj było Wspólne dzierganie i czytanie u Maknety :)



Dzielnie dziergam mój szal. został mi już jedno brioszkowe pełne okrążenie i około 10cio rzędowy brzeg :) i blokowanie v_v


Książkowo - znowu sięgnęłam do Seveneves Neala Stephensona(niestety dalej jestem gdzieś w początkach, więc nie mogę się jeszcze ustosunkować do treści), niestety bardzo skutecznie przeszkadzają mi w tym Playstation i to:

Żeby ten język wchodził mi tak jak mi nie chodzi to była bym bardzo, bardzo szczęśliwa v_v

W kolejce drutowej czeka mnie sweter męża, zaczęta w zeszłym roku szydełkowa narzutka, którą musze przemyśleć, i pudło puchatej, cieniutkiej Dropsiny. Mam więc motywację do dziergania szala, tylko te rzędy są już tak długie, że idzie mi to jak krew z nosa  ech~~ ale walczę :)



Muszę się pochwalić, że od ostatniego wpisu o kwiatkach, mój liść laurowy zaczął tak szaleć, że obecnie nie do końca mieści mi się na parapecie... Ciekawe czy uda mi się go nie zabić przez conajmniej rok. Bo już mi się suszone liście w słoiku nie mieszczą ;)


Storczyk natomiast stracił ostatnie kwiatki, więc chyba przeniosę go na parapet, żeby miał szansę na więcej słońca i zobaczymy czy mi jeszcze kiedyś zakwitnie.

PS dla Jonki - ty wiesz, że ta moja ikeowa lawenda chyba nie pachnie? Nawet nie wiedziałam że takie istnieją... ale jestem z tego powodu przeszczęśliwa *^v^*
Wróciłam do pedałowania z drutami :)
Jednak taka "akcja motywacja" to dobra rzecz :) uczę się pilniej, mniej tracę czasu na youtuba a do tego wróciłam do intensywnego zajeżdżania mojego "orbitreka"... W związku z czym muszę iść i nabyć dla niego jakieś ciężkie smarowidło, bo mu się zaczęło skrzypieć. No ale kto przy zdrowych zmysłach pedałuje około 1,5h dziennie robiąc przy tym na drutach i oglądając youtuba? Chyba tylko ja... co świadczy jedynie o mojej umiejętności współdzielenia procesów, a nie o zdrowiu psychicznym :) 
No właśnie, youtuba oglądam tylko na tym orbitreku i z przerażeniem stwierdzam, że te niby krótkie filmiki o tym i tamtym, złożone do kupy zajmują masę czasu, wręczą maaaaaasę, a nie tylko masę.

Dziś środowe dzierganie u Maknety(emm nie ma ?, najwyżej się później podepnę), więc pokaże co tam wyjeździłam do tej pory :)
Kawałek szalika z wcześniejszego postu uległ spruciu, bo przekombinowałam i zaczęłam go od nowa, tym razem poprawnie :) Jest on totalnym miszmaszem włóczkowym, biały kolor skończył mi się za szybko i nie jestem pewna połączenia kolorystycznego tegoż tworu. Ale dziergam. chcę zobaczyć jak mi się z taką chustą będzie współżyło, a jeśli jednak kolorystyka mnie pokona, to komuś go sprezentuję, bo smutno by mu było zalegać w szafie...

Obecnie szal wygląda tak i chyba powinnam go zmierzyć, bo niby mam jeszcze tylko trochę ponad dwa kłębki tego turkusu, ale nie wiem czy nie wyjdzie mi z tego szal na słona :P 



Wieczorkami dodatkowo zaczęłam wgryzać się w Safire. Wykorzystam do niej mojego świeżutko przybyłego z Yarn Paradise Merynoska ^v^


Książkowo niestety leżę i kwiczę. "Łuskanie fasoli" się kurzy, "złodziejka książek" wymaga jednak słownika, więc idzie mi jak krew z nosa, ale przynajmniej sympatyczna krew z nosa. Więc niestety nie wypowiem się, czy mi się podoba czy nie, bo nie wiem v_v
W ogóle ostatnio zamieniłam moje normalne czytanie w pociągu na naukę słówek, więc siedzę i ryję te słówka (niemiecki nigdy nie będzie moim ukochanym językiem... z tymi swoim czasownikami rozdzielnie złożonymi, rodzajnikami i długimi składakami wielowyrazowymi)


I tak to ostatnio moje życie się toczy. niemiecki-niemiecki- jedzenie- niemiecki - rowerek - niemiecki - zdechłe zwłoki przed TV - spanie... Bosh, jak ja bym chciała być jakimś orłem lingwistycznym, ale nie jestem... ech życie ;)

Ehh... w końcu przyznałam się dziś przed samą sobą że naukę niemieckiego używam trochę jako wymówkę do zapychania sobie czasu. Nie to żeby mi tego czasu skutecznie nie zapychał, ale cały czas w tle czuję, że mogłabym dziennie zrobić coś jeszcze niż tylko siedzieć przed kompem lub niemieckim. 
Dlatego też dziś postanowiłam jednak coś tu napisać :)
Oczywiście motywacją dodatkową jest wspólne dzierganie i czytanie u Maknety



Skończyłam czytać kolejny tom Wrocławskich poczynań Eberharda Mocka i sprawdziłam tytuł " Koniec świata w Breslau".

Nie powiem podobało mi się, ale nie wiem( to znaczy wiem) czemu cały czas tęsknię jednak za Anastazją i rosyjskimi klimatami.
Postanowiłam nie popełniać tego samego błędu co przy Maryninie i nie czytać całej serii ciurkiem. 
I tym sposobem wylądowałam z Krzysztofem Szarym i jego 50cioma odcieniami ;)

Jedno trzeba książce przyznać, czyta się ją szybko, nawet w języku obcym. A jakie są moje odczucia ogólne? Czytając tą książkę czułam się trochę jak dzieciuch chłonący Harlekina. Jest to typowe romansidło z księciem z bajki i szarą myszą, przepraszam szarą zgrabną myszą. Jest sex, pejcze krawaty i główny wątek, czyli jak tu zrobić z faceta dominy, normalnego faceta v_v nie wiem jak to się skończy, boję się że kolejnych dwóch? tomów już mój organizm nie uciągnie.

Ale znając genezę książki wiem czemu jest ona taka popularna. W końcu to fanfic do Zmierzchu, więc fani zmierzchu nabili temu taką poczytalność, że aż zrobili film, którego nie planuję obejrzeć.
Z wniosków głębszych. Auto w ramach przygotowania się do pisania romansidła o tematyce bdsm chyba ograniczył się do obejrzenia softporno z lat 90tych, gdzie pan pani wiąże ręce krawatem a potem daje jej soczyste klapsy krzycząc "tu jest twój dom, tu pan"....
został mi chyba jeszcze jeden stosunek seksualny do końca książki i przenoszę się na na łono literatury normalnej.
W planach mam " Złodziejkę książek" - może skuszę się na niemieckie wydanie w ramach ćwiczenia języka - i "traktat o łuskaniu fasoli" :)

Przypadkiem się rozpisałam. to teraz rzucę na ruszt trochę włóczki.

moja narzutka letnia oficjalnie wczoraj poszła w kąt. zrobiłam ją prawie całą, ale w połowie zabrakło mi włóczki, znalazłam w zapasach inne ale oczywiście biel tak jak szarość ma wiele odcieni, może też 50? więc mam teraz trochę kwadratów innych niż reszta, które niby udało mi się wkomponować, ale przekonana nie jestem.



Muszę to zdecydowanie zszyć i przymierzyć, bo póki co jestem niezadowolona. Ja chyba nie jestem fanką szydełkowania z elementów :/

W tym roku nad jeziorem Zuryskim jakoś tak brzydziej się jesienią zrobiło, niż w zeszłym. Więc zapragnęłam ciepłej dużej chusty lub szala.

Znalazłam kompromis, wąską chustę. Moonraker zauroczył mnie na tyle, że już go nawet zaczęłam :)



Nie wygląda tak uroczo jak oryginał , ale to dopiero początek, no liczę też na pozytywne efekty blokowania.

A właśnie, zanim zaczęłam ślęczeć po wakacjach nad niemieckim, to jeszcze zdążyłam przeszlifować za ciemne ciało mojej nowej żywicy i teraz nie mam czasu jej pomalować :/ 
Tak mi z tym źle, że postanowiłam znacząco mniej czasu poświęcić internetowi i wrócić na orbitreka z drutami i wygenerować też czas dla moich lalek i koszyka z papierowej wikliny, który napoczęłam gdzieś w lipcu... może postów na blogu tez przybędzie? obym się w końcu zmobilizowała.. ech






Wróciłam z wakacji :)
Czas wrócić do życia codziennego.
Niestety moja narzutka ucierpiała na tym, bo 3 tygodnie nikt jej palcem nie tykał.
Nawet jakbym chciała tykać, to nie miałam czym. Bo na dzień przed wyjazdem złamałam szydełko v_v
Wydawało by się że rozmiar 4mm nie będzie problemem, ale nie, okazało się że jest tak popularny, że akurat tego wszędzie gdzie zaszłam brakowało. Na szczęście Tokijska Okadaya ma zawsze wszystko ^v^, więc i ja mam moje nowiutkie szydełko :3
Przy okazji prawie zaliczyłam wpadkę rozmiarową, bo ciągle mruczałam pod nosem "szydełko czwórka" i prawie kupiłam czwórkę, która mimo takiego numeru wcale nie była 4mm... na szczęście mnie coś tknęło, że cuś za mała jest ta moja czwórka.
Po powrocie z wakacji zastałam pod drzwiami paczkę z chińskiego sklepu (zamówienie testowe) a w nim okazało się, że taż są szydełka ;D które zamówiłam z ciekawości(o czym zapomniałam) jak jeszcze nie zapowiadało się że będę potrzebowała nowego ;D także teraz mam nadmiar

na zdjęciu mój wysłużony pęknięty (złamany będzie jak go spróbuję użyć, bo trzyma się na skrawku plastiku) Voque, potem nowiusi Clover z antypoślizgową rączką i nołnejmowa chińszczyzna.


a tu obecny stan moje narzutki, czyli chwilowo kamizelko-bezkształtny kwadrat...


Skoro mamy dziś środę, to i warto nadmienić co nieco o książkach (nie mam zdjęć niestety, bo zapomniałam)
Przebrnęłam przez "śmierć w Breslau" i gdzieś w połowie książki Marynina wraz z jej Anastazją w końcu odpuściły i się wciągnęłam w brutalny świat niemieckiego Wrocławia, sowicie zakrapianego, upstrzonego nagimi kobietami i brutalnymi policjantami przemawiającymi do ludzi siłą (i godnością osobistą?)
Teraz jestem na kolejnym tomie, i zabijcie mnie, a nie pamiętam jak się nazywa, a książka leży w łazience i  mi do niej za daleko, ale oczywiście to też coś z Breslauem w nazwie.
A poza tym przeczytałam sobie "Magię sprzątania" Marie Kondo. I raczej dalej nie mam zamiaru wynieść w workach połowy domu, to poczułam się zainspirowana, żeby jednak to mieszkanie przeczesać i trochę wewnętrznie ogarnąć. Po części odbije się to zapewne na moim żółwim projekcie zmniejszania ubrań. Bo w trakcie jego trwania już nieraz się przekonałam że to jednak nie takie banalne i nie wszystko daje się zmniejszyć od tak. Ale może o tym innym razem :)
Przy okazji "zyskałam" nowe spodnie na "po domu", bo mimo że mi z tyłka nieco zjeżdżają i na miasto bym w nich już  nie poszła, to na walanie się po mieszkaniu są super wygodne :3 Czyli sprzątanie, dobra rzecz ^^

PS. choć raz wyrobiłam się z wpisem w środę ^v^ bo to dziś mamy "wspólne czytanie i dzierganie u Maknety"

Czyli kolejna środa dziergania i czytania u Maknety


dziś przychodzę z tym co dalej stało się z białym sweterkiem. Bo spruł się w 5 okrągłych kłębuszków i obecnie zamienia się w szydełkową, ażurową narzutkę :) Fretka podąża za modą obecnego lata, ciekawe czy się z tym wyrobi do jego końca ;D


Zapewne bym już toto skończyła, albo przekonała się, że mi zabrakło bawełny... ale wieczorami mnie dopada na tyle silny leń, że wygodniej mi wspierać męża grającego w Wiedźmina 3, leżąc obok niego martwym plackiem, niż machać szydełkiem v_v

No i przy okazji skończyła mi się Marynina ;____;
wzięłam się za Marka Krajewskiego i jego  " śmierć w Breslau" ale jakoś nie mogę się wciągnąć, czyżby tęsknota z przygodami Nastii mnie aż tak przytłaczała?
A o śmierci jakoś nie mogę jeszcze nic powiedzieć, bo utknęłam gdzieś na 30tej stronie i czytam ją do sedesu, a tam raczej za długo dziennie jednak nie przebywam :/
poczekamy zobaczymy, zabiorę Krajewskiego ze sobą na wakacje to może się chłopak posunie do przodu :)
A wstyd mi, bo dziergam cały czas to samo.
Mój pasiaty sweterek z lnu, który zaczęłam prawie rok temu. Postanowiłam, że jednak go skończę i mam nadzieję że poużywam w tym sezonie. a zostało mi już na prawdę nie wiele :)
- ostatni pasek rękawa
- sznureczek
- nitki
- pranie i blokowanie


I mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu się nim już będę mogła pochwalić :)




A równolegle do sweterka czytam sobie kolejną Maryninę. Już sama nie wiem którą, ale im dłużej z nią współżyję, tym bardziej mi przykro, że to się kiedyś skończy :(
W między czasie zmieniłam tez Kindla :) Nie to żeby na jakiegoś nowego ;) po prostu podwędziłam mężowi mniejszą sztukę. Bo mój dziadziuś miał, w sumie zbędna, klawiaturę.

Ach, projekt "zmniejszanie" sunie sobie powoli. Nie utrzymuję założonego tempa, ale nie jest źle :)
Nawet mam parę dowodów, ale to już zostawię na następny post :)

W ogóle nazbierało mi się strasznie dużo zdjęć i chyba najwyższy czas się nimi podzielić. Więc tym razem postaram się, żeby nie zniknąć na prawie pół roku.

a motywacją do dzisiejszego wpisu było jak zwykle:
Drobiazgi Maknety

W sumie to muszę z przykrością przyznać, że nigdzie.
Siedzę na dupie w domu. Rano wypuszczam się codziennie do Zurychu i tamże (a potem w domu) uczę się dzielnie niemieckiego :)
I tak w sumie aż do połowy grudnia będę śmigała z tym niemieckim jak szalona, a potem przerwa na święta ^v^


Mój stan na dzisiejszą środę:
-sweterek - leży odłogiem
- czapka - leży odłogiem
- Crucial Conversations stały się literaturą sedesową
- Wężomag jako jedyny pełznie do przodu, bo czytam go namiętnie w pociągu, ale ile można - nawet namiętnie czytając - obskoczyć książki w 10min? W Warszawie było jednak łatwiej, 40min w przepchanym autobusie, jak już raz się ustawiło z książką przed twarzą, to nie dało się tej książki już od tej twarzy odstawić, bo ruch był 100% ograniczony tłumem. A tu.. szybko, nie za tłoczno... no Szajcaria nie sprzyja chłonięciu lektur w pociągach, jest po prostu na co dzień za krótko :)

W sumie najsprawniej posuwa się u mnie niemiecki, zaliczam właśnie mega przyśpieszony kurs, 5 razy w tygodniu po 3h dziennie (+ przerwy). W piątek mam test podsumowujący 1level.
Wracam więc zaraz do nauki :)

Uciekam więc, ale postaram się przed przyszłą środą ruszyć jednak jakoś z robótkowego kopyta.

Ach, zapomniałabym.
Upiekłam ciastka !!

Z okazji Bożego narodzenia w Migros pokazała się tona różnych wycinaczków do ciastek. Stałam przed tym regałem dobre 10min i oceniałam, ważyłam potrzeby, wrzucałam i wyciągałam z koszyka różne zestawy foremek, aż został mi jeden świąteczny zestaw kocich oczek


a to efekt mojej ciężkiej walki z wałkiem i przy wysoką temperaturą w kuchni ;)


bazowałam na przepisie z Moich Wypieków na
 Optymistyczne kruche ciasteczka 
poleconym mi przez maroccanmint :*
W zeszłym tygodniu nie miałam warunków do pisania posta. Ale mam za to parę zdjęć z lotu ptaka :)


Tak więc jak co środę i dziś przyłączam się do wspólnego dziergania z Maknetą :)

Ponieważ u nas też w końcu nastała jesień, więc na pewno i kiedyś przyczłapie tu zima, chwilowo porzuciłam sweterek i wzięłam się ostro (jak na siebie) za czapkę.
Książkę też czasowo zmieniłam, choć Wężomag towarzyszy mi teraz w pociągu w wersji ebookowej.

Na dzień dzisiejszy. Czapka z Dropsowej Alpaki, bo mam postanowienie wykończyć dziadówę a zostało mi jej nieco ze swetra. (Którego nie pokazałam? boshe...nadrobię to)
Ogólnie lubię tą alpakę, dobrze mi się na niej robi, jak dobrze trzymam robótkę to nawet nie jeździ mi za bardzo po drutach, ale nie lubię tego włosia które na niej jest i tak zmechaca robótkę wizualnie.

A książka to Hamerykański bezSeler "Crucial Conversations". Bardzo przyjemnie napisana (bo dla amerykanów), więc może coś z niej wyniosę , bo ponoć rzeczywiście daje do myślenia.
Ale że jest to moja lektura łazienkowa, to jeszcze trochę będę ją kruszyła ;)

A w ramach rekompensaty za mało wpisów zdjęcia z samolotu na trasie Zurych - Warszawa

Lotnisko w Zurychu (słonecznie)


 Szwajcaria z lotu






Austria(albo Niemcy) z lotu ptaka ;) przykryta zbitą warstewką chmur wyglądających jak wata wyciągnięta prosto z opakowania

A tu nasz samolot na tle chmur polskich :) mamy aureolkę ^v^


I okolice Warszawy (już nie słonecznie)


W tle majaczy centrum



A tu już nasze Warszawskie "wielkie" lotnisko


Taka konkluzja mi się nasunęła jak czekaliśmy na lot powrotny. Lotnisko Chopina to takie w sumie kurduplaste jest. dwie super drogie knajpki, super droga kanapkownia. Dwa sklepy na krzyż w których większość rzeczy jest droższa niż w kraju. Potem sobie uświadomiłam że był jeszcze jeden sklep w kącie, ale tam nie dotarliśmy bo w jednej z drogich knajpek coś się przypaliło i śmierdziało nieapetycznie.
Ale wracając do owych dwóch sklepów, jeden z nich ma kilka filii na tymże lotnisku. Tania jest tam chyba tylko wódka.. Perfumy też dają radę, ale żeby sprawdzić czy właśnie nie dajemy się naciągnąć magii zakupów bezcłowych trzeba wyjść ze sklepu, bo na jego terenie jest zerowy zasięg lotniskowego wifi... spryciarze.

PS. dalej nie zrobili tunelu między SKMką a lotniskiem v_v ale przynajmniej uruchomili darmowe wifi
Ostatni tydzień nie przysłużył się ani książce, ani drutom.
W ogóle się nie przysłużył nawet mojej aktywności w sieci i sama nie wiem dlaczego.

Ale dziś środa, więc czas podsumować


Sweterek dorobił się paru pasków na rękawie, w sumie brakuje mi już tylko paska brzegowego i zabieram się za drugi rękaw ^v^
Wężomag poczołgał się do jakiejś 1/3 książki i i mam nadzieję że jednak nieco przyśpieszy
Także u mnie dziś nudą wieje w drutach


Planuję się sprężyć z tymi rękawami, bo w końcu jesień pokazała swoje chłodniejsze obliczę, a ja jak zwykle nie dysponują żadną czapką, poza wielką, czerwoną, puchatą uszatką ;)
Wiem, że
powinno być w środy, ale ja jak zwykle się nie wyrobiłam...

Dopieszczałam swoje bycie panią domu i wyruszyłam na poszukiwanie żelazka.
Zawsze myślałam że kupowanie ubrań jest problematyczne, myliłam się.
Kupno zasłonki jest równie wkurzające, a kupno żelazka wczoraj mnie prawie pokonało.

Po dłuższym przyglądaniu się żelazkom zawęziłam dylemat do Philipsa z jakąś magiczną autoregulacją, lub lepszego modelu Tefala.
Philipsa po tygodniu przemyśleń wycięłam bo: moje poprzednie żelazko Philipsa mimo sporadycznego używania wygląda jakbym nim kamienie szorowała, nie doprasowuje ubrań, i wysysa kamień z wody nawet takiej w której już go praktycznie nie ma, a do tego pluje nim po ubraniach ... do mojej decyzji dołożył się jeszcze czajnik tejże firmy, który po ponad roku nagle przestał mi gotować wodę, tylko ubździł sobie że 90 stopni jest fajniejsze.
Padło więc na Tefala, jakoś mam do niego większe zaufanie. Super, tylko czemu w sklepach były tylko te gorsze modele, a jak było coś lepszego to jedna wystawowa sztuka...?
Ostatecznie mam swoje nowe żelazko ( zupełnym przypadkiem), nawet lepsze niż chciałam, wydaje z siebie mruczące odgłosy podczas użytkowania i zdecydowanie radzi sobie lepiej i szybciej z tym co powinno, czyli prasowaniem :3

Na szczęście nowy czajnik mamy już upatrzony, nie będzie dylematu i krążenia po sklepach, czekamy tylko aż nasz wspaniały Philips stwierdzi, że ma już dość 90 stopni i zejdzie niżej. Taka niema umowa między nami :)

A teraz wracam do głównego tematu ^v^


Udało mi się zacząć rękaw :) szło mi dość opornie, bo druga połowa drugiego sezonu Under the Dome zrobiła się jakaś taka bardziej wartka, ale walczę :) Swoją drogą skończył mi się ten serial i szukam obecnie czegoś niezbyt przykuwającego oko, a dającego się jednak oglądać.

Książkowo przeniosłam się natomiast do Wężomaga. Jest to druga część przygód Michaela Perrinaz Koncertu Nieskończoności, niestety podczas gdy  pierwszą czytałam jeszcze jako mroczna licealistka zakochana w fantasy, to tą książkę trafiłam przypadkiem dużo później na super tanich szmiro-książkach nad morzem. Szmirą książki tej nazwać nie można, ale dziełem też nie jest. Nie ma też już tej magii wytworzonej umysłem nastolatki, ale czytać się ją spokojnie da . Jest gorsza od części pierwszej, ale ja jakoś tak lubię niektóre rzeczy domęczyć do końca, tak dla zasady :)


Czyli

u Maknety

Przyznam się bez bicia, że nie znałam tego bloga, naprowadziła mnie na niego Brahdelt, za co jestem jej wdzięczna :)

Zarówno drutowo jak i książkowo miałam ostatnimi czasy przerwę, ale powróciłam i im dłużej tkwię w tym, tym mi z tym lepiej ^v^


Stan na dzień wczorajszy, bo to są środy  czytelniczo-dziergane :)
Kończę właśnie dół sweterka i liczę na to, że przed końcem weekendu dobiję do rękawa.
Gdybym nie siedziała z tym swetrem przed telewizorem, zapewne byłby już dawno skończony, no ale~~ ale nadrabiam przy okazji serial Under the Dome, Sama nie wiem co o nim myśleć, poza tym że jest dobry do dziergania. Natomiast pewnego wieczoru ręce mi oklapły przy fimie Ghost Rider2. Matkoż boskoż, co za szmira, no dawno takiego gniota nie widziałam(do tej pory dziwię się że nie poszłam spać, tylko tak przed nim leżałam). Mikołaj Klatka wyglądał jak zaniedbany wsiór odziany w skóry, jego płonąca wersja zachowywała się jakby miała umysł napalonego szczeniaka (psa w sensie), który nie bardzo kuma o co chodzi, ale rzuca się na wszelki wypadek na wszystko. A do tego wszystkiego kamerzysta, który miał jakieś wizje i robił tak niesamowite najazdy kamerą, że też bym chciała wiedzieć co on bierze ;)

No ale, wracając do tematu, mam sobie w domu taką książkę "Koncert Nieskończoności" Grega Bear'a i czytam ją tak mniej więcej raz na 6-7 lat. Pierwszy raz trafiłam na nią w bibliotece jak byłam gdzieś chyba w liceum, potem okazało się, że mąż ma ją w swojej biblioteczce, Więc mam ją swoją własną i na kiedy tylko chcę. Książka ta nie jest jakimś ambitnym cudem, choć bardzo dobrze się ją czyta, Jest historią chłopca który przeszedł do innego wymiaru pchnięty ciekawością i tego jak uczył się tam przetrwać by wydostać się z powrotem na Ziemię. Typowe fantasy, ale mam z nim tak dobre wspomnienia, że lubię je czasami odświeżać :)


Żebym nie zapomniała, upiekłam w końcu bułki z ziemniakiem, wyszły super, są chrupiące z wierzchu i puchate w środku, i rozmiar mają też idealny, takie nie za wielkie, idealne na śniadanie :)



 wróciłam też do malowania lalek, które niestety zabierają mi trochę czasu, a mogłabym go kurcze wykorzystać na druty ^v^'


Drażni mnie od paru dni smuga na oknie, więc chyba nawiążę romans z płynem do szyb i jakąś ścierką i sprawdzę czy lubię myć okna :)

PS. zdjęcia z wycieczki mnie przerosły, ale obiecuję że w końcu się z nimi uporam :)
Kolega oświecił mnie właśnie na czym polega mój błąd myślowy dotyczący statków kosmicznych u Lema. 
U Lema ludzie latali rakietami kosmicznymi

źródło http://astro.zeto.czest.pl/

Natomiast w filmach s-f ludzie(i nie tylko) latają statkami kosmicznymi

źródło http://archiwum.wiz.pl/

obecnie rakiety służą raczej do wynoszenia statków na orbitę, a nie do latania nimi :)

Wreszcie mi się coś rozjaśniło :D

wracam do rękawiczki, chciałabym dotrzeć do końca pracy do kciuka ;)