Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krzyżyki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krzyżyki. Pokaż wszystkie posty
Trochę już zaległy post, ale jakoś ostatnio nie mogę się za nic zabrać...
to chyba ta pogoda :/

Postawmy sobie pytanie: co normalny człowiek robi podczas urlopu?
odpowiedź: odpoczywa, albo stara się to robić.

A teraz drugie pytanie: a co robi Kasia z Jankiem podczas urlopu?
odpowiedź: demolkę XD

Wyobraźcie sobie, że dwa tygodnie zajęło nam w sumie przemalowanie pokoju
a zaczęło się od popsutego plafonu w łazience był to super plafon za niecałe 10zł z ikei, ale jak na swoją cenę dzielnie wytrzymał 5 lat
a ponieważ na przedpokoju mieliśmy takie same plafony (lepsze to niż zwisająca żarówka)
to postanowiliśmy wreszcie zaszaleć i plafoniontko z przedpokoju przeniść do łazienki, a na przedpokój kupić coś fajnego ;)

Po dwudniowych poszukiwaniach i zwrocie zakupów do Praktikera nabyliśmy dwa drewniano- szklane cudeńka(mi się podobają ;) ) Szkoda, że na zdjęciu nie da się ich ująć tak żeby oddawały rzeczywisty urok, ale uwierzcie mi, są super.
Pasują idealnie do wystroju tylko jeszcze musimy im kiedyś mocniejsze żarówki dokupić ;D
Jedyny minus - waga, nie pamiętam ile kilo ważyły, ale montaż to była mordęga....



Posuwamy się dalej ku docelowemu pokojowi. Ale żeby nie było za banalnie jak już chodziliśmy za plafonami to i przy okazji szukaliśmy paneli podłogowych (drzewo tasmańskie), bo te nasze cuda jakoś zbytnio wytrzymałe nie są i kilka z nich potrzebowało wymiany...
Niestety, mimo że producent ma w ofercie dalej te panele, to sklepy już jakoś nie :/
No trudno, trzeba odkurzyć kreatywność i poradzić sobie jakoś z tymi resztkami co nam zostały po urządzaniu mieszkania....
Mówię(piszę) wam, przekładanie paneli to fajna zabawa, trochę mieszania, przekładania, dumania nad efektem, piła... i podłoga gotowa ;D



Powoli do przodu już jestesmy coraz bliżej docelowego pokoju ;)
ale najpierw rozmnażanie. I to takie przez pączkowanie ;)
czyli rozwiązujemy problemy niedoboru gniazdek


przy okazji czasowo usunęliśmy grzejnik z kuchni, a ten biały kabelek to telefon ;D
był na przedpokoju, ale ponieważ nie zamierzam mieć w bliższe i dalszej przyszłości telefonu na stałe pod kablem, to ten biały ogonek zamieszka sobie za grzejnikiem ;)


A na przedpokoju wreszcie będzie go czegoś przydatne gniazdko elektryczne ;)


A tu już wdzieramy się do docelowego pokoju ;)
Fret w ramach protestu okupuje mój sweter w łazience


Jak już zakończyliśmy temat gniazdek, to czas na dobór farby.

Tak wyglądała nasza pracownia jeszcze miesiąc temu (może było więcej książek)


Fret się już zupełnie na nas obraził, bo nie dość, że hałasujemy, to jeszcze wywaliliśmy jego miejsce zamieszkania z pracowni.... w ramach protestu przeniósł się do reklamówki...


A tu już powolutku wyłania się obraz końcowy i kilka refleksji, jasny Dulux kiepsko kryje jasnozielony Dekoral.... Ktoś kto wymyślał polskie odpowiedniki nazw dla kolorów farb Dulux chyba był po jakiejś trawce, albo czymś mocniejszym....
na zdjęciach pniżej mamy: pastelowy żonkil, alpejską łąkę i tajemniczy ogród


w ramach montażu umeblowanie, fret też został zasiedlony ponownie na swoim


No i to już koniec, ale czy na pewno?
na jeden dzień to był właściwie koniec, ale Jankowi bardziej podobała się ta jagodowa ściana niż zielona, no i zwinęliśmy kawałek pokoju na środek, zabezpieczyliśmy sufit przed niechcianymi łatami i oto pokój
przed i po decyzji o kolejnym malowaniu ;D


freta nie ruszaliśmy, więc i on się od siebie nie ruszał


a tu efekt końcowy naszego urlopu, jeszcze nie do końca posprzątany, ale już prawie ;)


A teraz sesja fretkowa , czyli wyobraźcie sobie, że to miało być na tych zdjęciach

"Havoc stojąc ziewa sobie przeciągle" - zdążył się zwinąć i zacząć się wygryzać...

"Havoc opiera się łapką o moją nogę i robi maślane oczy" - zdążył opaść na ziemię...

"a tu jeszcze jedne słodziachne spojrzenie freta" - zdążył zwiać pod moją nogę...

Głównie dla tego fret ma tak mało zdjęć ;D

Zapomniałabym wśród robót ręcznych zaplątały się też robótki ;)
a ponieważ podczas remontu trudno się robi na drutach, szczególnie jak co chwila trzeba je odkładać to wzięłam się za Muchę ;)
i dohaftowałam kolejny kwadrat, nie poddam się, skończę to kiedyś ;D


A tu pudło z zestawem muszych mulin, nie pamiętam ile tu jest kolorów, a może po prostu wolę nie pamiętać ;)


I jeszcze jedna sprawa życia codziennego. A mianowicie ile zajmuje naprawa buta?
Mi za pomocą kleju Feniks? sklejenie buta zajmuje 10min + doba na doschnięcie.

Firmie Prima Moda przyklejenie podeszwy zajmuje już 3 tygodnie....
Więcej nie kupie butów w tej tandeciarskiej firmie... bo ja rozumiem po roku, ale żeby podeszwa zaczęła odpadać po 2 miesiącach niezbyt intensywnego używania?

Dla niecierpliwych:
Joy ma już guziki i miał plamę więc teraz schnie ;)

W weekend wsiąkłam w pewną tematykę i chyba sobie coś kupię w związku z tym ;)
jak zamówię teraz to powinno dojść na listopad najpóźniej, czy ktoś się domyśla co to może być?
Tak to w życiu bywa, że jak jedne rzeczy przyśpieszają, to inne muszą w tym czasie zwolnić. Zwolnienie padło niestety na robótki ręczne.
Coś tam jednak idzie do przodu ;)

na przykład mechata bluzeczka ma już prawie cały rękaw (mam nadzieję ruszyć dziś z drugim)
coraz bardziej jestem ciekawa co mi z tego wszystkiego wyjdzie.
Przy okazji rękawa nauczyłam się Magic Loop, bambusowe druty na żyłce na szczęście się do tego nadają, bo z inoxami nie miałabym szans


Mucha też się trochę podpasła i zaczęła się już rozrastać na następny prostokącik wzoru (ciekawe za ile lat ja to skończę)

Przymrożona mroźnymi porankami zaczęłam kilka dni temu robić wełniane rękawiczki (zdjęcie). Wełna owcza, która miała się nimi stać odmówiła jednak posłuszeństwa (historia tej wełny to temat na innego posta), a poza tym w połowie pierwszej rękawiczki doszłam do wniosku, że to jednak nie ma szans być w moim rozmiarze, na szczęście zrobiło się znowu cieplej.
Rękawiczkom nie daruję i kiedyś na pewno je zrobię.

A co słychać u pluszaków? W sumie to co zwykle tupot, ciamanie i chrapanie na przemian.
Ostatnio eksperymentowały nieco i prawie zmieściły się na moich kolanach(Havok trochę spływał). Muszę im porobić trochę zdjęć w ruchu, bo wygląda jakby one gdzieś wiecznie spały... a tak nie jest...


W sobotę nawiedził nas tata z wałówką, więc przy okazji skoczyliśmy do Makro po oliwę i żwirek, ale że byliśmy tam samochodem, to sobie nieco przyszaleliśmy.

I tak, bagatela, kupiliśmy jeszcze 5kg marchewki i 5kg jabłek ;D
A oto efekt szaleństwa:

 Ponad 4,5l soku marchewkowo-jabłkowego.
Pyszne, zdrowe i domowe.


to w dzbanku to tylko 1l ;) 


Mnie się zaczął jakoś tak nie specjalnie, ale wszystkim innym życzę żeby był super :D
I dodatkowo od samego rana muszę podejmować bojowe wyzwania :/
Po dwóch tygodniach wolnego budzik o 6 rano był brutalny, ale co tam, lata praktyki i udało mi się podnieść od razu. Na autobus nawet zdążyłam. I nawet nie było korków. I na tym koniec piękna zimowego poranka. W autobusie kiepsko grzali, więc mi trochę palce u nóg zmarzły, co pociągnęło za sobą koszmarne przeżycia w trakcie oczekiwania na tramwaj, który przez pół godziny się nie zjawił (dodam że powinien jeździć co 5 min), potem inny się wlókł, a przesiadka mi uciekła.
Do pracy dotarłam 25min spóźniona i chyba bardziej wkurzona niż zmarznięta (a zmarznięta byłam). Na zakończenie sajgonu porannego, wchodzę do swojego pokoju w pracy, a tam grzejniki zakręcone. Może i bym się popłakała ze "szczęścia" ale mi było żal makijażu.
Chrzanię elegancję, jutro zakładam trapery ;P

A teraz nieco robótkowo, czyli co robiłam jak nie grałam na kompie i nie spałam podczas urlopu.

1. troszkę "podtuczyłam" krzyżykami Muchę ;) 


2. zaczęłam robić na drutach sweterek (z jakiejś takiej bardzo cieniutkiej bukli w dwie nitki),
druty inox mają tak potwornie sztywną żyłkę, że inaczej mi się nie udało ułożyć robótki do zdjęcia.
O samym sweterku nie mogę powiedzieć chwilowo zbyt dużo, bo jest to dzieło "wizji" i nie wiem jak się będzie ciągnęło dalej ;)

3. zrobiłam kolejne dwa elementy do kocyka (optymistycznie: jestem o kolejne 2 bliżej, jeszcze tylko 100coś do zrobienia ;D)


4. w przypływie ciekawości zaczęłam jakieś monochromatyczne cudo krzyżykowe, ale chyba na razie je uśpię, bo zauważyłam, że zaczęłam robić za dużo rzeczy na raz


5. przeprowadziłam eksperyment włóczkowy, czyli farobownie akrylu.
400gr włóczki + barwnik (niby napisane że na 0,5kg)


w trakcie wyglądało to jak barszczyk z cieniowanym makaronem :D

efekt. hmmm. bordo to to nie jest ;D wygląda jak rozlane na obrusie wino, chyba sobie zrobię torebkę z tego

wnioski:
400gr włóczki <> 0,5 kg tkaniny. Trzeba więcej barwnika (chyba)

6. mój różowawy sweterek poszedł do kosza (to znaczy wala się jeszcze w częściach po mieszkaniu, ale pójdzie). Przyczyna: po jednym założeniu zaczął wyglądać, jakby jego tył był o jakieś 10cm dłuższy od przodu, a przód zrobił się dziwnie pofalowany u dołu. 

A co robiły moje fretki? Havoc jak zwykle gdzieś sobie spał, lub galopował po mieszkaniu jak narowisty koń, a Polar? 
Czasami spał, ale głównie prosiakował, na zasadzie "jestem taki słodki, no i przyszedłem, no i zobacz jaki jestem słodki, to co? dasz mi coś bo jestem słodki?" (krwiożerczy paskud jeden)


No to teraz zabieram się do spełniania życzeń "Szczęśliwego nowego roku", czyli do pracy (oczywiście nie takiej zwykłej, codziennej i nudnej, tylko kreatywnej, pomocnej przy zmianie miejsca pracy, bo to mi juz zaczyna ciążyć)

;)
Święta zbliżają się z ogromną prędkością, a ja dalej nie czuję się do końca do nich naszykowana.

CIASTKA
Czwartek po południu. Dwie kobiety, składniki do ciastek, przepisy, wałek, stolnica, mikser i piekarnik. No drinki ;D W tym miłym i lekko drinkowym nastroju zabrałyśmy się za świąteczne ciasteczka.
I nie straszny był nam fakt, że w książeczkach kucharskich przepisy są często niedopracowane, bo nasze lata doświadczeń (i drinki) i tak nam pomogą ;)

Efekty naszej "pracy", w tym roku ukazały się w postaci:
 ciasteczek pomarańczowych z rodzynkami (przypalone rodzynki są super, ciasteczka też)


Pierniczków z sodowym kopem (a może to ta przyprawa do pierników, dała ta ostrośc?)
 
i makaroników czekoladowych z migdałami(może nie wyglądają, ale w smaku są boskie)

a na mojej kuchennej półeczce z przyprawami ponownie zagościł piernikowy ludzik (poprzedni po trzech latach został z litości wywalony przez męża)

Za rok znowu będziemy piekły, jak tradycja to tradycja :D

GADY
właściwie jeden, bo te kudłate i tuptające akurat gdzieś się pochowały.
No ale... 
Najważniejsze jest to, że skończyłam Aligator Scarf, a ponieważ jest on moim dziełem zależnym więc nazwałam go Szaligator. Bardzo praktyczny szalik: mięsisty, ciepły i dodatkowo z wentylacją :D
Taki przedgwiazdkowy prezent dla męża ;)


no i wreszcie 
OWADY
właściwie to jeden bo Mucha i to jeszcze w dodatku ma na imie Alfons ;)
no i tu wyjaśnia się tajemnica Tańczącego Alfonsa.
Jak już mam wszystkiego dośc, komputera, drutów, szydełek i tym podobnych to sięgam do....
... krzyżyków ;D
od ponad roku (było długie uśpienie projektu) męczę "Taniec" Alfonsa Muchy :D
Tona kolrów + duża powieszchnia = zapchanie czasu gwarantowane.
Stan na dzień dzisiejszy(trochę pozagniatany tamborkiem, a jaki brudny...) :

jeszcze parę lat i skończę ;D

Na zakończenie odrobina świątecznej atmosfery, czyli choinka nocą (bo ten deszcz za oknami jakoś temu nie sprzyja)