"Lądek Zdrój" na weekend


O Londynie słyszałam już tyle mieszanych opinii, że nadszedł czas zobaczyć go w końcu na żywo :)
Plan mieliśmy napięty, ale całkiem prosty - sklepy + zwiedzanie centrum.

Organizacja od technicznej strony. Samolot w sobotę o 6:40 rano Zurych - London City, Hotel niedaleko Lotniska, żeby się nie taszczyć z tobołami po mieście, powrót w poniedziałek w samo południe.

Na to fajne małe lotnisko latają równie fajne małe samolociki. Nam się dodatkowo trafił taki Szwajcarski pełną gębą ;) 
"Shopping Paradise Zurich Airport" troszku mnie zniesmacza, bo po dokładniejszym przestudiowaniu cen towarów nietanich w sklepach sieciówek Duty Free, spora ich część wyszła podobnie, lub wręcz drożej niż w sklepach dostępnych w mieście v_v. Więc na zakupy lotniskowe ogólnie radzę uważać, bo można się naciąć, zamiast ubić interes życia. Tyczy się to wszystkich lotnisk :/


A tu już kupka zdjęć z maratonu weekendowego. Okraszona piwem i Fish & Chips'em ( scotch eggs nie zostały uwiecznione, bo z głodu zapomniałam je uzdjęciowić ;___;)


Bilet całodniowy, 6cio strefowy to koszt 12Funtów, i moim zdaniem opłaca się bardziej niż hotel w centrum. Pierwszego dnia biegaliśmy głównie po Soho i okolicach - czytaj między innymi sklepy.
Glównymi punktami były Tkmaxxy i Bootsy (bo szukałam osławionego korektora z Collection, którego oczywiście nigdzie nie było. To znaczy kiedyś był, ale jedyne co o tym świadczyło to uciapkane testery...


Znaleźliśmy za to fajny pub, w którym zrealizowaliśmy nasze zaplanowane menu. czyli Scotch Egg, Fish & Chips i piwo lokalne. Jajko nie doczekało się zdjęcia, bo z głodu się na nie rzuciliśmy ;D
Strasznie mi się podobają te klimatyczne wnętrza pub'ów, nie jakieś takie nowoczesne,  wymuskane gładzią szpachlową jadłodajnie, tylko ciemne drewniane i stylowe wnętrza.





Drugi dzień był bardziej turystyczny i tu dostaliśmy wytyczne od kolegi, które zafundowały nam bardzo sympatyczny maraton i zakwasy.

Zaczęliśmy od London Bridge, który nie prezentuje się jakoś spektakularnie, no ale jest tym słynnym mostem, przez który spaliło się więcej Londynu niż miało.

Drugim punktem przelotu był Monument, na który można wejść. Weszliśmy. Dzięki niemu wiemy których mięśni używamy mało w życiu codziennym ;D Udka czułam jeszcze dwa dni ^^'



Następnie przeczłapaliśmy koło Tower of London. Z braku czasu nie braliśmy pod uwagę zwiedzania wnętrz, ale kiedyś to może nadrobimy. Jak będziemy się chcieli poczuć jak prawdziwi turyści zaliczający każdy zamek, muzeum i inne tego typu wnętrza :)


Przemknęliśmy przez Tower Bridge i udaliśmy się w dalszą trasę wzdłuż rzeki z powrotem w stronę skąd przybyliśmy. 




Po domknięciu kółeczka ponownie przy London Bridge poczłapaliśmy dalej aż do London Eye (diabelski młyn), po drodze mijając Winchester Palace


i The Globe Theater w którym mięczy innymi były wystawiane sztuki Shakespear'a

Przerwa na obiad :)


Janek postanowił pójść w burgera

A ja twardo walczyłam dalej z Fish&Chips, tym razem w wersji dziecięcej. Dzięki temu mnie to rybsko nie pokonało :) Postanowiłam też przemóc swój wstręt do octu i tym razem polałam nim zwierzynę. I o dziwo było smaczne ;D


Piwo z serduszkiem :3

W drodze do London Eye nasunęła nam się pewna konkluzja na temat Warszawy. Większośc miast leżących nad rzeką jest frontem do rzeki, Sklepy, puby, deptaki imprezy itp. A Warszawa? wszystko byle nie nad rzeką. Wymuszony deptak i plaża, budynki daleko i tyłem. Tak jakby miasto cierpiało z powodu posiadania rzeki.

Na London Eye była taka kolejka, że sobie darowaliśmy. Zwłaszcza po drugiej stronie rzeki obiecująco mrugał do nas Big Ben :3


Ras na ruski rok trzeba sobie machnąć selfie ;D


Powiem tak. Zdjęcia nie oddają tego jak fajny architektonicznie jest Big Ben i Parlament. Moim zdaniem to trzeba zobaczyć na żywo.


Westminster Abbey też fajne i też w remoncie. Praktycznie każdy budynek z listy turystycznej miał coś w remoncie :/


Odbiliśmy też odwiedzić królową :) No bo jak to tak, nie zahaczyć o Buckingham Palace. Niestety trafiliśmy na resztki po jakiejś imprezie, więc wszystko było opłotkowane i jakieś takie mało przystępne fotograficznie :(


Podsumowując. Był to bardzo intensywny i fajny weekend. Decyzje noclegowo lotniskowe też były trafne. Przytarmosiliśmy trochę ubrań i kosmetyków jako pamiątki z podróży ;D Polecamy.

A potem zamiast odespać, to oglądaliśmy Terminatora. A czemu akurat Terminatora?
Uwaga tu hermetyczny argument. Bo właśnie wyszedł Linux'owy kernel 4.1 :)

3 komentarze:

  1. Zdjęcia super, bardzo zachęcające widoki! Rabu selfie, kyaaaaa! *^-^*~~~
    Ale gdzie reszta opisu wyprawy?.... *^0^* Jakoś tak mi się tekst urwał i myślałam, że będzie więcej pod spodem pod zdjęciami...
    Czyli fajnie było? Polecasz? Planować wyprawę do Londynu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. już naprawiłam swój karygodny błąd :)
      Londyn fajny jest. Wprawdzie język polski słyszy się praktycznie cały dzień, co zabija nieco urok bycia zagranicą i słyszenia tylko obcych języków wokół, ale co tam :) ach. Rada. Nie należy latać na Heathrow. Jako punkt docelowy jest to najgorsze lotnisko. Wielkie i można tam nieźle utknąć, zamiast cieszyć się buszowaniem po Londynie.

      Usuń
    2. Wiadomo, że najlepiej wszystko zobaczyć na żywo, bo zdjęcia nie oddają uroku miejsc, które odwiedzamy. Ja właśnie zdopingowana Twoją relacją wrzuciłam na bloga zdjęcia z Berlina. ^^*~~ Byliśmy w podobnym klimatycznym pubie w Dublinie, piękne wnętrze w eleganckich kolorach, drewnie i aksamitach, mniam! I z Dublina mam podobne wspomnienia jeśli chodzi o drogerie i kosmetyki w nich wystawione (też szukałam tego korektora! ^^) - wszystko wymacane, pootwierane, porozrzucane, a obsługa sklepu zbija bąki, hm...
      Prawda z tym warszawskim odwróceniem się tyłem do Wisły, chociaż to się zmienia, coś tam się buduje, powstają knajpki, plaże, zmienia nam się ten fragment stolicy. Nareszcie!

      Usuń