mini festiwale

Jeden weekend a my zaliczyliśmy aż dwa uliczne spędy żywieniowe.

Jeden odbył się wczoraj u nas w Thalwil, ale tłum był dziki, starczo rodzinny, a my w sumie spieszyliśmy się na pociąg, więc nie robiłam nawet zdjęć.
Ale jak ktoś ma bogatą wyobraźnie i połączy sobie małomiasteczkowy bazar z odpustem przed kościołem z lat 90tych, to wyjdzie mu to co my wczoraj zaliczyliśmy.
Stragan z klasyką pieśni niemieckojęzycznej na CD i kasetach magnetofonowych (tak to jeszcze można tu kupić), wata cukrowa, pierdolety dla niewymagających dzieci, getry, kiełbasy, wiatraczki, raclette (bosh, nienawidzę zapachu topiącego się sera...) piwo, eko kosmetyki, super patelnie, co to się nie rysują nie przypalają i usmażą ci schaboszczaka w panierce na złoto bez grama tłuszczu. Więcj nie pamiętam, nie chcę ;)

A dziś poszliśmy na coś zupełnie innego, tym razem świadomie, a nie z przypadku.

STREET FOOD FESTIVAL BEI SMITH&SMITH

i muszę przyznać, że było warto :3
jedzenie uliczne w podkręconym stylu. 
Niestety w połowie naszego obiadu zaczęło padać, więc nie parliśmy już w opijanie drink barów, ale co sobie zjedliśmy to nasze :)

Pogoda już na wstępie nie dawała za wesołych sygnałów



nasz dzisiejszy faworyt, czerwone burgery z mięsną paką i dodatkami ;) nie wnikałam w skład papki, ale było to pyszne. Serwowane przez dwóch przmiłych panów


drugie miejsce, mini hot dogi (italiano i argentina)


wypaśny burger z mięchem, cebulką i krewetkami. Może nutkę jak dla mnie za kwaśny, ale mężowi smakował, więc to tylko moja opinia


No i trochę jak dla mnie (i męża) "za bardzo smakowy" bao burger, jakiś taki za słodki, za słony, za imbirowy i za czosnkowy na raz, ale boczuś uduszony super :3



A potem był już tylko deszcz, i więcej deszczu i mniej, i tak pada cały czas.

Jeśli jutro tez będzie padało, to zbiorę się w sobie i obrobię kolejną partię fontann :3

Ach, zapomniałabym, obiecałam kubek do spieniania mleka :)

Ale najpierw pochwalę się moim ostatnim mega udanym wypiekiem.
Precle, z polecanego przez Brhdelt przepisu Moich Wypieków
Podzieliłam tylko ciasto na 11 około 100g porcji, a nie 8 większych jak było zalecane w przepisie.




I obiecany kubek, a właściwie całe urządzenie z kubkiem. Zależało mi na takiej wersji, bo kubek jest wyjmowalny i można go sobie zezmywarkować. Więc padło na Tchibo, bo było najtańsze ;) i najłatwiej dostępne






8 komentarzy:

  1. 1) Czy te pyszne rzeczy dawali gratis?
    2) A jedzenie bez bułek też było?
    3) Klasyka pieśni niemieckich - czysty horror. Czy tam też się toto nazywa Schlager?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie nie, jedzenie było płatne i to nie jakoś promocyjnie tanio. bez bułek tez coś zapewne było, hmm lody? do wszystkiego co widzieliśmy była jakaś forma pieczywa, a do stoiska z raclette się nie zbliżałam, bo mnie odrzuca ten zapach więc nie wiem czy dawali bułę czy ziemniaka ;)
      Muzyka nie wiem jak się nazywa, ale była masakryczna, bryy~~

      No a precle polecam sobie upiec, są banalne :) tu często można sobie kupić takie przełożone wędlinką i serem jak kanapka :) więc spokojnie mogą robić za bułkę na śniadanie ^^

      Usuń
    2. To może spróbuję, ale ja nie mam takiego talentu artystycznego i moje mogą wyjść brzydkie.

      Usuń
  2. No i zapomniałam o najważniejszym - te precle wyglądają wspaniale! Aż ślinka cieknie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Najbardziej podoba mi się ten czerwony burger. Jestem pełna podziwu , że daliście radę tyle skosztować.
    Zdecydowanie , prym wiodą Twoje precle. Aż ślinka leci.No i teraz już rozumiem , jak działa spieniacz mleka =D
    Szkoda , że niedzielna pogoda zagrała Wam na nosie. Tak to z nią bywa. A opis sobotniej imprezy , kojarzy mi się z dawniejszym odpustem. Ale wszystko warto poznać w nowym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakie ładne! Muszę i ja upiec koniecznie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wy to wszystko zjedliście na raz, jednego dnia?..... *^0^*
    Zjadłabym takiego precla, jutro na śniadanie idziemy do pobliskiej piekarni! I od razu je piekę, jak tylko wrócę do domu. *^v^*
    Sprytny taki kubek. ^^
    PS.: Kupiłam mój krem BB Kanebo, był normalnie w drogerii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to albo ja ślepa była w zeszłym roku, albo no sama nie wiem co... no kurde jak mogłam przegapić brązową tubkę mojego ulubionego BB? no jak ;__;
      Dobra, będę kiedyś w Japonii to sobie kupię, i mój ulubiony eyeliner też :3

      a co do jedzienia, to to były małe porcje, w porze obiadowej i w sumie tylko te mini hotdogi i mikro burgerki kupiliśmy po dwa, reszta była po jednym i głównie jadł to Janek :)

      Usuń