Czasem słońce, czasem deszcz - Seoul dzień 9 i 10

Właściwie to : Czasem deszcz, czasem słońce.
Bo w sobotę było dość deszczowo.

Zjedliśmy więc śniadanko, ogarnęliśmy prasowanie, relaks itp.


 I skoczyliśmy na obiad w dzikie ostępy Seulu. Czyli do knajpki nieprzystosowanej do białego turysty ;)
W internetach wygrzebaliśmy sobie jak się potrawa nazywa i poszliśmy.
Pan na kasie był ubawiony, panie kelnerki przerażone ale ostatecznie dostaliśmy to co chcieliśmy i było spoko :3


Potem poszliśmy nabyć gotówkę do banku (prowizje i kurs bankomatowy okazał się znacząco korzystniejszy niż prowizje i kurs na kredytówce).
I w strugach deszczu popłynęliśmy zwiedzić centrum handlowe I'park mall.
Dziwne to centrum było~~
Kawałek był ewidentnie pozostałością po czymś i wyglądał jak polskie małomiasteczkowe domy towarowe, reszta była jak nowoczesny dom towarowy, a jeszcze pomiędzy upchnięto sklepy meblowe i kino.
W podziemiach był market spożywczy emart, który okazał się skrzyżowaniem Lotte Martu i Home plus. Dalej jestem fanką Lotte Martu.

Niedziela była już ładna. Po śniadniu, którego nie uwieczniłam - pierożki z kimchi i mięskiem - pojechaliśmy na Hongdae, dzielnicę uniwerytecko, kawiarniano, imprezowo, pierdoletową i co najważniejsze wypchaną po brzegi dobrym żarciem :3

W ramach turystycznego eksperiensu zahaczyliśmy o kawiarenkę inspirowaną mangą/ anime One Pice. I zjedliśmy totalnie za drogie ciasto czekoladowe. (jakieś chińskie dziecko - które ewidentnie za dużo w swoim życiu zjadło - prawie nam wlazło na stolik z zazdrości, dzięki czemu cała rodzinka się jakoś szybko zwinęła)





Sama dzielnica jest bardzo fajna, dużo kawiarenek poprzetykanych sklepami kosmetycznymi (w końcu to Korea). Dużo pierdoletów ale zdecydowanie mniej chamskich podrób niż na Myeongdong'u.
Wieczorem zamienia się w jedną wielką imprezownie (nie dotrwaliśmy do wieczora)







Tym razem na obiadek poszliśmy na ryżowe kluchy (lubię~~) i jak tak pomyślę, to codziennie jemy coś totalnie innego, a nasza lista potraw do spróbowania cały czas ma jeszcze parę pozycji do odhaczenia.
I co sam Seul do turystyki zabytkowej starcza na tydzień, do turystykę jedzeniową można tu zdecydowanie uprawiać spokojnie z miesiąc.

Tak przy okazji - koreańska kaszanka - a właściwie to makaronianka - soondae.
Koreańczycy uwielbiają też rzeczy w serze, wspominałam to już? Jeśli nie, to wspominam.



W drodze powrotnej zahaczyliśmy o bardzo sympatyczny park




A na deser wrzucam parę kosmetycznych łowów. Muszę chyba zrobić jakiś pożądny haul kosmetyczny ;) aż szkoda, że nie jestem blogerką urodową hehe ;)



1 komentarz:

  1. No i nie napisała, co to była ta pierwsza potrawa sobotnia... A wygląda zachęcająco, to zupa z kapustą? Jarmużem?
    Kaszanka wygląda smakowicie, z makaronem też by mi pasowała! *^v^*
    Mówisz, że te tinty takie fajne, że tyle kolorów wzięłaś? Muszę poszukać zdjęć kolorów na ludziach! ^^*~~

    OdpowiedzUsuń